Do Sejmu wpłynął zmieniony rządowy projekt ustawy okołobudżetowej na rok 2024. W nowym projekcie zachowano większość postanowień zawartych w poprzednim dokumencie, jednakże, zrezygnowano z alokacji 3 mld złotych na media publiczne, co przy poprzednim projekcie było przyczyną weta prezydenta Andrzeja Dudy. Zamiast tego, teraz uwzględniono zapis o przekierowaniu tej kwoty na wsparcie psychiatrii dziecięcej, onkologii dziecięcej oraz diagnostyki onkologicznej.
Zgodnie z przepisami, Marszałek Sejmu Szymon Hołownia, jest zobowiązany do przedstawienia uchwalonej przez parlament ustawy budżetowej do podpisu prezydentowi przed 29 stycznia.
W niektórych kręgach jednak, pojawiają się głosy, o czym mówiono m.in. na antenie Radia TOK FM, że PiS podejmie starania, aby w wyznaczonym przepisami terminie budżet nie trafił na biurko prezydenta.
Gdyby tak się stało, Trybunał Konstytucyjny mógłby uznać ustawę budżetową za niezgodną z Konstytucją, a prezydent Duda teoretycznie mógłby rozwiązać Sejm i zarządzić powtórzenie wyborów. Czy do tego dojdzie? Zapytaliśmy dr Macieja Onasza,politologa zKatedry Systemów Politycznych Uniwersytetu Łódzkiego.
Czy prezydent Duda rozwiąże Sejm?
Wszystko wskazuje na to, że taka techniczna możliwość jest, ale podstawowe pytanie po co mieliby to robić? Po co miałby do tego doprowadzić Jarosław Kaczyński? - zastanawiał się w rozmowie z Dziennik.pl politolog UŁ. Załóżmy, że do takich wyborów by doszło. Czy w jakikolwiek sposób PiS jest mocniejszy dzisiaj, jak był przed wyborami w październiku? Nic na to nie wskazuje, bo pod każdym kątem: strukturalnym, jeżeli chodzi o spójność wewnętrzną, wpływ na media – na każdym z tych pól PiS jest słabszy - dodał dr Onasz.
Specjalista zwrócił uwagę, że dotychczas w sondażach na korzyść PiS-u "nic nie drgnęło". Jeśli mieliby starać się o powrót do władzy, to najpierw muszą dać szansę obecnej władzy, żeby trochę się zużyła. Natomiast strategia PiS-u przy ciągłej konfrontacji, z jednej strony jak najbardziej utrzymuje wysoką mobilizację ich twardego elektoratu, ale też mobilizuje elektorat przeciwnika. Więc co może uzyskać PiS przy ewentualnych tak szybko zorganizowanych wyborach, które nałożyłyby się na wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego…?- pytał retorycznie nasz rozmówca.
Zdaniem eksperta możliwe jest, że po takich kolejnych wyborach PiS "nadal utrzymałby pierwsze miejsce na mecie, ale raczej nie miałby sytuacji lepszej niż dzisiaj". Bo kiedy PiS może poprawić swoją sytuację? Tylko i wyłącznie wtedy, gdy będzie mógł z powrotem przejąć władzę wykonawczą. Samodzielnie nie są w stanie rządzić, żaden sondaż nie daje najmniejszej nawet szansy. Mało prawdopodobne jest też, żeby mogli rządzić z Konfederacją, która nadal ma zadyszkę. A innych partnerów nie mają. Więc takim posunięciem mogliby zbyt dużo stracić - podkreślił.
Dr Maciej Onasz przypomniał też, że dzisiaj warunkiem, utrzymywania się PiS-u na powierzchni, "jako częściowo rozgrywający, jest powyżej 184 posłów". Czyli ta mniejszość blokującą, która pozwala na podtrzymanie weta prezydenckiego. Jeśli teraz doszłoby do wyborów, bardzo dużo wskazuje, że spadliby poniżej tej granicy. Więc nic nie zyskują. Teraz mają prezydenta i mniejszość, która pozwala podtrzymywać jego weto. To daje razem możliwość wpływania na proces decyzyjny. Mogą się tego w razie czego na własne życzenie pozbyć - zaznaczył.
I dodał, że jeśli PiS chce powrócić w całej swojej sile to "powinni poczekać, aż obecna władza chociaż trochę się zużyje". Teraz jeszcze trwa ten tzw. miodowy miesiąc nowej władzy. Nie ma powodu, aby spodziewać się, że nastąpi jakieś tąpnięcie poparcia. Pójście na skrócenie kadencji Sejmu i przedterminowe wybory byłoby tendencją samobójczą w PiS-ie- podsumował.
Rozmawiała: Aneta Malinowska // aneta.malinowska@infor.pl