Stoczniowcy próżno jednak wypatrują Donalda Tuska. Szef rządu wyjechał na weekend na chrzciny wnuka i - jak zapowiadał - do niedzieli nie wróci. To jednak nie zraża związkowców ze stoczniowej "Solidarności". Cierpliwie będą czekać przez cały weekend. Chcą za wszelką cenę porozmawiać z szefem rządu o przyszłości ich zakładów pracy.
"Chrzciny wnuka to dla premiera tylko wymówka. Jeśli nie może się spotkać, to czekamy na jego telefon" - mówi Karol Guzikiewicz, wiceprzewodniczący komisji zakładowej "Solidarności" w Stoczni Gdańsk. "Nam nie chodzi tylko o sytuację w naszej stoczni, ale także całym przemyśle okrętowym i firmach kooperujących ze stoczniami, czyli łącznie dotyczy to 60 tysięcy ludzi, którzy mogą stracić pracę" - przekonuje.
>>>Związkowcy przed domem Tuska: Ubek!
Na razie stoczniowcy umilają sobie czas oczekiwania, jak mogą. Wieczorem były śpiewy i gra na gitarze, na kolację zamówiono 60 sztuk pizzy. Na szczęście dojechała już przenośna toaleta, dzięki czemu związkowcy nie muszą już korzystać z uprzejmości właścicieli pobliskiej restauracji.
Czy miasteczko namiotowe jest utrudnieniem dla mieszkańców sopockiego osiedla? Zdaniem stoczniowców, nie. Twierdzą, że skargi były, ale jedynie na głośną pracę agregatów prądotwórczych telewizyjnych wozów transmisyjnych.
Trawnik przed kamienicą, w której mieszka Donald Tusk, do godziny 19 w niedzielę będzie należał do związkowców z gdańskiej stoczni oraz poznańskich Zakładów Cegielskiego. Jutro dojadą do nich stoczniowcy z Gdyni i zmienią zmęczonych kolegów. Na razie jest spokojnie. Wejścia do domu premiera strzegą policjanci.
>>>Prezydent broni Tuska przed stoczniowcami
W sobotę do pikietujących, wśród których oprócz stoczniowców jest też delegacja Solidarności Zakładów Cegielskiego w Poznaniu, dołączyła kilkunastoosobowa grupa osób z okolic Lęborka. Protestują oni przeciwko proponowanej przez państwowe służby trasie, po której, po przebudowie, miałaby biec droga krajowa nr 6 łącząca Szczecin z Gdańskiem.
"Przyjechaliśmy głównie po to, aby wesprzeć stoczniowców, ale liczymy też na ich wsparcie naszej akcji" - powiedział PAP jeden z uczestników "drogowego" protestu Zenona Gleske. Zapowiedział, że zarówno on, jak i osoby, które z nim przyjechały, zostaną ze stoczniowcami do końca ich protestu przed domem premiera. "Będziemy spać w samochodach" - dodał Gleske.
Protestujących odwiedził też przewodniczący Solidarności gdańskiej stoczni, Roman Gałęzewski. "Od początku byłem przeciwny takiej formie protestu, ale jeśli już koledzy zdecydowali się na nią, przyszedłem ich odwiedzić" - powiedział przewodniczący.
Manifestacja "Solidarności" ma związek z planowanymi zwolnieniami w Stoczni Gdańsk. W zakładzie, który od stycznia 2008 roku jest własnością ukraińskiej spółka ISD Polska, pracę ma stracić około 300 osób. Ludzie ci mają otrzymać - zgodnie z ustawą o zwolnieniach grupowych - odprawy w wysokości trzech, dwóch lub jednej pensji (w zależności od stażu pracy).
Związek chce, by pracownicy dostali taką samą pomoc jak stoczniowcy w Gdyni i w Szczecinie w ramach specustawy stoczniowej - odszkodowania od 20 do 60 tysięcy złotych, ofertę szkoleń zawodowych oraz zasiłek na czas przekwalifikowania się i poszukiwania pracy.
Protestujący chcą też rozmawiać z premierem na temat raportu Najwyższej Izby Kontroli z kontroli restrukturyzacji i prywatyzacji sektora przemysłu stoczniowego w latach 2005-2007.
>>>Tusk i Grad złapali Katar
Zdaniem stoczniowców, z raportu wynika, że Komisja Europejska otrzymała z Polski zawyżone dane dotyczące pomocy publicznej udzielonej gdańskiej stoczni.