"My prosimy o broń, ale wszystko tonie w procedurach biurokratycznych. Decydują urzędnicy wojskowi, którzy front widzieli w filmie <Dziewiąta kompania>" - tak gen. Skrzypczak oskarżał biurokratów w MON w wywiadzie udzielonym w połowie sierpnia DZIENNIKOWI, zaraz po tym jak w Afganistanie zginął kpt. Daniel Ambroziński. Wywołał burzę, którą zakończył sam, odchodząc z wojska.

Reklama

Gen. Waldemar Skrzypczak twierdził wówczas, że od dawna walczył z MON, by kontyngent miał wszelki potrzebny sprzęt. Przegrał jednak z procedurami i urzędnikami resortu. Tych bronił minister Bogdan Klich i posłowie koalicji. Dowódca Wojsk Lądowych zapewniał, że jego słowa potwierdzają listy, jakie słał do MON od wielu miesięcy. "Tych dokumentów nikt nie widział. Kto wie, czy jedna strona nie kłamała?" - mówił nam jednak wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony Mieczysław Łuczak z PSL przed posiedzeniem, na którym posłowie zajmowali się m.in. wyposażeniem kontyngentu w Afganistanie i wypowiedziami gen. Skrzypczaka.

>>>Generał Skrzypczak: Oskarżam za Afganistan

Ale dokumenty, do których dotarł DZIENNIK, potwierdzają: to Skrzypczak miał rację. Pierwsze pismo, w którym zgłaszał "pilną potrzebę operacyjną zwiększenia potencjału bojowego jednostek lotnictwa Wojsk Lądowych", nosi datę 17 października 2007 r. Skierował je do szefa Sztabu Generalnego oraz "do wiadomości" dyrektora departamentu zaopatrywania MON.

Czego domagał się gen. Skrzypczak? By szybko kupić śmigłowce dla polskiej armii. Argumentował, że maszyny będą potrzebne polskiemu kontyngentowi, który bierze udział w operacji Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) w Afganistanie.

Kolejne pismo, z datą 15 listopada 2007 r., dowództwo Wojsk Lądowych wysłało do ministra Bogdana Klicha za pośrednictwem szefa Sztabu Generalnego gen. Franciszka Gągora. "Po ocenie potrzeb i możliwości funkcjonowania misji (...) celowym i zasadnym jest posiadanie na wsparcie kontyngentu co najmniej 12 śmigłowców uderzeniowych i co najmniej sześciu wsparcia bojowego. Powyższe jest w stanie zabezpieczyć Departament Zaopatrywania Sił Zbrojnych poprzez pozyskanie 12 śmigłowców Mi-24 w wersji P oraz trzech śmigłowców Mi-17” - napisał gen. Skrzypczak. Dalej prosił szefa MON o "zaakceptowanie potrzeby pozyskania techniki lotniczej".

Ale akceptacji nie było. Były więc kolejne pisma. 17 marca 2008 roku podwładny gen. Skrzypczaka, szef wojsk aeromobilnych gen. bryg. Ireneusz Bartniak, informował resort o konieczności zakupu śmigłowców. Pismo skierował na ręce wiceministra Zenona Kosiniaka-Kamysza odpowiedzialnego za uzbrojenie i modernizację. I znów pisał o "pilnej potrzebie operacyjnej na zakup śmigłowców rodziny Mi-24 i Mi-17".

Reklama

Jak ustaliliśmy, ludzie gen. Skrzypczaka wysyłali także pisma, w których wnioskowali o zakup samolotów bezzałogowych. List dotyczący rozpoczęcia procedury ich pozyskania ma datę 15 stycznia 2008 r. Chodzi o zakup bezpilotowców mających zasięg powyżej 100 km. Pozwoliłyby one śledzić z powietrza grupy talibów, sprawdzać, jak są uzbrojeni, namierzać ich kryjówki i składy broni. Dokument był zaadresowany do szefa SG gen. Gągora. Co na to wszystko sztab, MON i sam gen. Gągor? Poprosili o czas na przejrzenie archiwów. Wówczas dopiero zajmą stanowisko.

"Co do tego, że gen Skrzypczak, podobnie jak inni dowódcy, od dawna sygnalizował braki sprzętu, nie mam żadnych wątpliwości. Ale postąpił niefortunnie, jeśli chodzi o sposób upublicznienia tej sprawy. Dlatego nie poparli go publicznie inni dowódcy, nawet jeśli myśleli tak jak on" - uważa były wiceminister obrony narodowej Janusz Zemke.