Radosław Sikorski robi porządki w MSZ. Marcin Mastalerek reaguje

13 marca resort spraw zagranicznych poinformował, że jego szef, minister Radosław Sikorski, podjął decyzję o zakończeniu misji przez ponad 50 ambasadorów. Jednocześnie minister wycofał kilkanaście kandydatur zgłoszonych przez poprzednie kierownictwo MSZ.

Te zapowiedzi wywołały konsternację w pałacu prezydenckim. Bliski współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy Marcin Mastalerek nie krył oburzenia. Aktywność MSZ określił jako "kompletnie niezrozumiałą". Panu premierowi Donaldowi Tuskowi chyba się coś pomyliło. To nie są ambasadorowie rządu - mówił w Polsat News szef gabinetu prezydenta.

Reklama

Niedługo potem pojawiły się spekulacje medialne na temat odwoływanych ambasadorów. Komunikat MSZ jest jak dotąd zdawkowy i nie ma informacji o konkretnych nazwiskach. Resort przypomina, że to rząd ponosi konstytucyjną odpowiedzialność za politykę zagraniczną. Wymianę na stanowiskach przedstawicieli Polski za granicą określa jako "niezbędną" i "służącą lepszemu, profesjonalnemu realizowaniu trudnych wyzwań stojących dziś przed polską polityką zagraniczną". Kierownictwo MSZ liczy również na "zgodne współdziałanie" z innymi władzami przy wprowadzaniu zmian kadrowych.

Reklama

Nie ulega wątpliwości, że ruch MSZ zaognił relacje "dwóch pałaców" - prezydenckiego i premierowskiego. Sprawdzamy jednak, na ile argumentacja resortu spraw zagranicznych jest zasadna od strony prawnej. Udało nam się także uzyskać komentarz jednego z polskich ambasadorów, powołanych w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy.

Andrzej Duda nie może prowadzić polityki zagranicznej wbrew rządowi

Pytany o to, kto według polskiej konstytucji odpowiada za politykę zagraniczną, prof. Uniwersytetu SWPS Mariusz Bidziński nie ma najmniejszych wątpliwości. Zgodnie z ustawą zasadniczą, politykę zagraniczną prowadzi i za nią odpowiada Rada Ministrów, a w dalszej kolejności minister właściwy do spraw zagranicznych - wyjaśnia.Ambasador reprezentuje całe polskie państwo. Działa w imieniu państwa, natomiast ambasadorowie i misja dyplomatyczna realizują zadania i politykę, która jest określana przez rząd, a dokładnie przez ministra właściwego do spraw zagranicznych po uprzednich wewnętrznych ustaleniach - tłumaczy prawnik konstytucjonalista.

Czy zatem można powiedzieć, że ambasador wykonuje po prostu instrukcje rządu? Jak najbardziej, bo to ambasadorowie są przedłużeniem rządu - Prezesa Rady Ministrów, resortów spraw zagranicznych, ale też administracji - za granicą. Siłą rzeczy, skoro to Rada Ministrów prowadzi politykę zewnętrzną i zagraniczną państwa, to ambasadorowie realizują to, co jest z nią zgodne i wpisuje się w koncepcje rządu.

Jak mówi prof. Bidziński, pełne kompetencje w zakresie kształtowania zadań ambasadorów, ich obowiązków, podejmowania działań dyplomatycznych ma właśnie Rada Ministrów. Ambasadorowie są więc pewnego rodzaju "narzędziem", bo trudno, żeby Rada Ministrów jeździła do każdego państwa w najprostszych, bieżących sprawach. Ambasadorowie muszą słuchać się Rady Ministrów i komunikować się z nią, działając w granicach przepisów prawa - stwierdza konstytucjonalista.

Jednak według polskiej ustawy zasadniczej pewną rolę w polityce zagranicznej przewidziano dla prezydenta. Czy tego typu sytuacja nie tworzy konfliktu i napięć między dwoma ośrodkami władzy wykonawczej? W historii najnowszej zapisał się słynny spór o krzesło między nieżyjącym prezydentem Lechem Kaczyńskim a ówczesnym szefem rządu Donaldem Tuskiem. Dotyczył kwestii, kto miał prawo reprezentować Polskę podczas unijnych szczytów. Sprawa dotarła nawet do Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdził, że prezydent może brać udział w posiedzeniach Rady Europejskiej bez zgody rządu, jednak samej delegacji przewodzi premier.

Prof. Mariusz Bidziński precyzuje: "Konstytucja mówi, że prezydent w zakresie polityki zagranicznej współdziała z Radą Ministrów i właściwym ministrem". Oznacza to, że prezydent nie prowadzi tej polityki, a jedynie w zakresie ewentualnych uzgodnień, konsultacji czy też sposobu określenia kierunku i spójności komunikacji zewnętrznej współdziała z Radą Ministrów - mówi. De facto prezydent realizuje politykę zagraniczną, ale taką, która określona jest przez Radę Ministrów i ministra właściwego do spraw zagranicznych. Prezydent nie może prowadzić polityki zagranicznej wbrew rządowi oraz bez uprzedniego uzyskania od niego zgody i ustalenia kierunków.

Nasz rozmówca jest zdania, że rząd dysponuje autonomią w zakresie podejmowania decyzji personalnych dotyczących ambasadorów i personelu dyplomatycznego. Rząd w stu procentach jest autonomiczny w tym zakresie - ocenia dr hab. Mariusz Bidziński.

Tymczasem z pałacu prezydenckiego płyną apele o uszanowanie współpracy między dwoma ośrodkami władzy wykonawczej. Według sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Małgorzaty Paprockiej, "współpraca w rozumieniu konstytucyjnym nie jest wtedy, kiedy prezydent podpisuje wszelkie wnioski premiera". Zdaniem prezydenckiej minister również w kwestii nominacji ambasadorskich "trzeba usiąść i porozmawiać". Prof. Bidziński zwraca naszą uwagę, że wedle konstytucji pałac prezydencki "nie współpracuje, a współdziała z Radą Ministrów". Pani minister Paprocka nie powinna mylić pojęć. Współpraca polega na tym, że dwa podmioty działają na równych zasadach bądź każdy z nich ma jakieś kompetencje i zmierzają wspólnie do osiągnięcia konkretnego celu - ale każdy posiada określoną samodzielność - tłumaczy konstytucjonalista.

Prawnik o nominacjach ambasadorów: Prezydent Duda ma obowiązek

Prof. Bidziński jeszcze raz podkreśla, że ustawa zasadnicza nie mówi o współpracy prezydenta i premiera, a jedynie o współdziałaniu. Należy je rozumieć w taki sposób, że prezydent nie ma jakiejkolwiek samodzielności i kompetencji do podejmowania działań z obszaru polityki zagranicznej wbrew, obok, a na pewno bez uprzednich ustaleń z rządem i właściwym ministrem. Wynika to także z faktu, że prezydent nie ponosi w tym obszarze żadnej odpowiedzialności - wyjaśnia. Zdaniem naszego rozmówcy nie może więc dojść do sytuacji, w której prezydent wymusza prowadzenie polityki zagranicznej na rządzie, "a potem odpowiada, jak to określała konstytucja kwietniowa, przed Bogiem i historią".

Uprawnienia prezydenta w zakresie polityki zagranicznej występują jedynie z uwagi na realizację koncepcji przenikania się władz - obu wykonawczych, sądowniczej i ustawodawczej. Nie są to prerogatywy prezydenckie - ocenia prawnik z Uniwersytetu SWPS.

Oczywiście, zarówno prezydent jak i premier mogą, jak powiedziała minister Paprocka, sobie siąść i porozmawiać, ale zgodnie z ustawą o służbie zagranicznej prezydent mianuje i odwołuje na wniosek ministra właściwego do spraw zagranicznych zaakceptowanych wcześniej przez prezesa Rady Ministrów ambasadorów i innych przedstawicieli. Ustawa nie mówi zaś o tym, że prezydent "może mianować" czy też "nie może odwołać". To jest tak naprawdę kompetencja o charakterze reprezentacyjnym, żeby nadać pewną rangę tej czynności. Ale prezydent ma tu obowiązek - wskazuje prof. Bidziński. Konstytucja nie przewiduje żadnej luki w zakresie tej decyzyjności, właśnie dlatego, że koniec końców to rząd odpowiada za politykę zagraniczną, a nie prezydent - dodaje.

Nie było zastrzeżeń, a i tak ambasadorowie będą odwołani?

Niezależnie od tego, kto odpowiada za polską dyplomację, ważna jest wspomniana przez ministra Radosława Sikorskiego "ciągłość polskiej polityki zagranicznej". Minister deklaruje, że będzie ona zachowana. Tylko czy w warunkach głębokiej polaryzacji politycznej w Polsce można długofalowo kształtować kadry dyplomatyczne?

Pytany o tę kwestię jeden z ambasadorów, powołanych za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy, nie ukrywa swojego sceptycyzmu. Jak mówi, "zawsze starał się pracować ponad podziałami". Ale czy w czasach wojny plemiennej ktoś jest w stanie to docenić? - pyta.

Działania MSZ trudno naszemu rozmówcy ocenić inaczej, jak stosowanie zasady odpowiedzialności zbiorowej. Jak słyszymy, odwoływani będą ludzie, którzy służyli mniej niż 3-4 lata, a wobec których nie wyrażano żadnych zastrzeżeń, w ocenie rocznej zaś MSZ placówki oceniał wysoko. Jedyna wina, że powołał ich PiS - twierdzi ambasador.

Według spekulacji medialnych stanowiska mieliby stracić również i tacy ambasadorowie, którzy swój urząd pełnią dłużej, niż wynosi zwyczajowa kadencja. W jednym przypadku mowa jest o ambasadorze, który w listopadzie zeszłego roku rozpoczął 8. rok swojego urzędowania, ale są też i tacy, którzy mogą pochwalić się 5-letnim stażem.

Wygląda na to, że miotła wymiecie wszystkich, którzy mieli jakąkolwiek styczność z PiS.

Tomasz Mincer