Andrzej Duda w USA spotka się z Donaldem Trumpem

Prezydent RP Andrzej Duda wizytuje w Stanach Zjednoczonych i prawdopodobnie spotka się z byłym prezydentem USA Donaldem Trumpem. Przed odlotem Duda stwierdził, że z Trumpem "dobrze się znają; nie jest […] żadną nową sytuacją spotykanie się z moimi przyjaciółmi, którzy pełnili urzędy prezydenta i z którymi prowadziłem polskie sprawy na arenie międzynarodowej".

Andrzej Duda nie tak dawno razem z premierem Donaldem Tuskiem został przyjęty przez obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Demokratę Joe Bidena, który stara się o reelekcję. Z kolei Republikanin Donald Trump bierze aktywny udział w kampanii wyborczej w USA, również starając się o objęcie najwyższego urzędu w państwie. Jednocześnie Trump sporo czasu poświęca na sądowe batalie, w tym w sprawie kryminalnej.

Reklama

Zapytaliśmy eksperta, czy z punktu widzenia reguł dyplomacji i polityki zagranicznej urzędujący prezydent RP powinien spotykać się z kandydatem w wyborach prezydenckich USA podczas kampanii wyborczej, który to kandydat nie jest urzędującym prezydentem? Trudno również abstrahować od pewnych kontrowersyjnych wypowiedzi Donalda Trumpa dotyczących jego stosunku do NATO, państw członkowskich Sojuszu Północnoatlantyckiego i blokowania wsparcia USA przez Republikanów dla walczącej z Rosją Ukrainy.

Reklama

Przypomnijmy, że Trumpowi zdarzało się warunkować pomoc USA względem sojuszników z NATO od kwestii regulowania zobowiązań finansowych wobec Sojuszu Północnoatlantyckiego. Miał powiedzieć, że "nie będzie chronił" tych krajów, które nie płacą na NATO. Właściwie zachęcałbym ich [Rosję], żeby zrobili z wami, co chcą - dodał.

Jednak w ostatnim czasie Donald Trump zapewniał, że będzie respektował zobowiązania wynikające z członkostwa USA w NATO. Stwierdził też, że "miejsca takie jak Polska będą bronione". A na konferencji prasowej z Mikiem Johnsonem, republikańskim politykiem i spikerem Izby Reprezentantów, zadeklarował: "Rozważamy pomoc dla Ukrainy w formie pożyczek zamiast daru".

Ekspert: Całe szczęście Demokraci nie wzięli do siebie błędu Dudy

Dr Karol Szulc, politolog i amerykanista z Uniwersytetu Wrocławskiego, przyznaje, że gdybyśmy wyjęli spotkanie dwóch prezydentów z szerszego kontekstu - np. wojny w Ukrainie - to jest ono dopuszczalne, choć wciąż dość nieformalne.

Jest to praktykowane, także przez Joe Bidena i przywódców innych państw, którzy przyjeżdżali do Polski. Ci ostatni często spotykali się z opozycją - przypomina. Nie byłoby w tym niczego złego, wręcz przeciwnie - byłoby to wręcz pożądane. W końcu jako Polska mamy swoje interesy, a prezydent jest najwyższym reprezentantem naszego kraju. Jest zatem oczywiste, że Duda powinien spotkać się przede wszystkim z obecnym prezydentem USA, czyli Bidenem, a później z potencjalnym kolejnym prezydentem - przekonuje dr Szulc.

Jednak, zdaniem politologa, dotychczasowa aktywność Andrzeja Dudy na polu polityki zagranicznej miała wiele momentów, które należałoby ocenić negatywnie. To zaś rzutuje na kolejne przedsięwzięcia głowy państwa.

Prezydent "nie umie w subtelności" - ocenia dr Szulc. I przypomina największy błąd Dudy. Długo wstrzymywał się z gratulacjami dla prezydenta Bidena po wygraniu przezeń wyborów prezydenckich. Jednoznacznie wskazał, gdzie leżą jego sympatie polityczne. Za to mogły spotkać Polskę i prezydenta osobiście retorsje. Całe szczęście Demokraci nie wzięli tego do siebie, a mieli ku temu wszelkie prawo. Zachowanie prezydenta nie licowało z powagą pełnionej przez niego funkcji - ocenia.

Dlatego, zdaniem dra Szulca, innym rozwiązaniem, po które mógł teraz sięgnąć polski prezydent, byłoby wysłanie swoich doradców na spotkanie z byłym prezydentem Trumpem albo doradcami Republikanina. Po to, "żeby przedyskutować pewne kwestie czy uzyskać jakieś deklaracje" - dodaje.

Warto tu przypomnieć inną wpadkę prezydenta Dudy. Wszyscy pamiętamy słynne zdjęcie, gdy polski prezydent podpisywał umowę na tzw. Fort Trump. Trump siedział przy biurku w Gabinecie Owalnym, a Duda stał jak jakiś jego asystent. W świecie dyplomacji, gdzie liczą się gesty, to zrobiło bardzo złe wrażenie - tłumaczy dr Szulc.

Dopytywany, czy mimo wszystko nie jest dobrze, że istnieje kanał bezpośredniej komunikacji między polskim prezydentem a kimś, kto może objąć najwyższy urząd w Stanach Zjednoczonych, nawet jeśli ten ktoś wypowiada się w taki, a nie inny sposób o NATO czy pomocy dla Ukrainy, dr Szulc odpowiada, że "w teorii to brzmi bardzo dobrze".

Jednak w praktyce "osiągnięcia" Andrzeja Dudy powodują, że to wcale nie musi nam wyjść na dobre, ponieważ powszechnie komentuje się możliwą wygraną Trumpa jako moment, w którym Europa będzie musiała wziąć odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo i wsparcie Ukrainy - co zresztą jest tożsame - zaznacza.

W tym kontekście nasz rozmówca zwraca uwagę na inną wypowiedź polskiego prezydenta. Jeszcze wczoraj Andrzej Duda o inicjatywie wojskowej, która ma chronić Europę, mówił, że jest przedsięwzięciem biznesowym Niemiec [chodzi o systemy antyrakietowe, tzw. europejską żelazną kopułę - red.]. Teraz zaś będzie fraternizować się z kandydatem w wyborach w USA, który zachęcał naszego największego wroga, Rosję, do zaatakowania państw NATO - podsumowuje.

Tomasz Mincer