ZUZANNA DĄBROWSKA, IWONA DUDZIK: Coraz więcej państw, m.in. Włochy, Niemcy i Francja, stawia pytanie o sens dalszej misji w Afganistanie. Pan także zamówił ekspertyzy na ten temat. Czego się pan z nich dowiedział?
BOGDAN KLICH: Jak moi eksperci widzą dalszą obecność w Afganistanie. Z częścią tych uwag się zgadzam, z częścią nie. Teraz pracujemy nad strategią dalszej obecności w tym kraju.
Czyli... ?
Jeśli chodzi o zagrożenie ze strony talibów, to najbardziej gorące były miesiące letnie, kiedy w Afganistanie trwały wybory. Po nich talibowie wystrzelali się ze swoich środków bojowych. Widać to choćby po tym, że incydentów, takich jak ostrzały czy wybuchy min, wymiany ognia, jest znacznie mniej. W czerwcu było ich 179, w lipcu 126, w sierpniu 212, a we wrześniu - tylko 62. Zakładamy, że taki stan utrzyma się do listopada. A zimą aktywność przeciwnika w naturalny sposób się zmniejszy. Nie oznacza to jednak, że rebelianci zimę zamierzają przespać. Przeciwnie, oni będą przygotowywać się do kolejnego sezonu bojowego. I na to musimy być gotowi, wysyłając w kwietniu przyszłego roku siódmą zmianę kontyngentu.
A co ze sprzętem dla tych żołnierzy? Zapowiedział pan dozbrojenie naszej misji w tym i przyszłym roku. Żołnierze mają dostać dodatkowe granatniki, odpowiednio doposażone kołowe transportery i samochody opancerzone, śmigłowce, bezpilotowce. Ma na to iść ponad miliard złotych. Jednak na razie to tylko zapowiedź. Za to słyszymy o nowych zabitych żołnierzach i złym wyposażeniu.
We wrześniu i październiku zakończymy zgodnie z zapowiedziami z początku roku proces doposażenia kontyngentu w transportery Rosomak. Łącznie w tym roku liczba transporterów w Afganistanie wzrośnie do 90. Na początku września wysłaliśmy 3 kolejne śmigłowce transportowe. Cały czas w kolejnych transportach dosyłamy specjalistyczne doposażenie, celowniki holograficzne, gogle noktowizyjne, lornetki, ubiory bojowe, kamizelki, broń indywidualną. Oceniam, że z początkiem przyszłego roku będziemy przygotowani pod względem sprzętu do zwiększenia polskiego kontyngentu. Jednak ostatecznie wszystko zależeć będzie od decyzji politycznej rządu uzgodnionej z prezydentem.
Ale w Polsce pojawiły się coraz głośniejsze pytania o nasze wycofanie się z Afganistanu.
Właśnie dlatego, że ostatnio rozgorzała debata i pytanie: co nam daje ta operacja, to pracujemy nad strategią. Ma ona dać jasną perspektywę dalszych działań naszego wojska w tym kraju.
Czyli teraz nie rozważa pan wycofania? Nie zastanawia się, kiedy to może się stać?
Uważam, że w strategii muszą się znaleźć także kryteria wyjścia z Afganistanu. W moim przekonaniu powinniśmy się kierować jednak zasadą, która jest w NATO przestrzegana przez znaczną większość krajów członkowskich: razem weszliśmy, razem wychodzimy. Oczywiście, faktem jest, że wśród państw UE często panuje przekonanie o konieczności ustalenia daty końcowej operacji. Uważam jednak, że nie ma podstaw, by NATO zmieniało w związku z tym swoje podejście.
Czyli na razie o wycofaniu nie ma mowy?
Uważam, że całe NATO musi określić kryteria, kiedy misja w Afganistanie będzie mogła być uznana za zakończoną. A my powinniśmy postępować zgodnie z zasadą: razem wchodziliśmy, razem wychodzimy.
Jakie te kryteria powinny być?
Takie same jak przy naszym wyjściu z Iraku. Czyli zdolność afgańskiej administracji do realizacji swoich zadań, zdolność wojska do zapewnienia bezpieczeństwa w prowincji i policji do utrzymania porządku publicznego.
A jak jest w tej chwili?
Różnie, w zależności od dystryktu. W jednych się polepszyło, jak np. w Karabachu czy Giro, w innych jest gorzej, jak w dystrykcie Andar. Bardzo dużo zależy od miejscowych władz, tego kto jest gubernatorem oraz kto sprawuje władzę w dystryktach. A najwięcej od zaufania miejscowych przywódców plemiennych, bo to oni często zastępują lokalną administrację.
Sondaże pokazują, że Polacy chcą wycofania wojsk z Afganistanu. A to może mocno wpłynąć na decyzję polityczną o wyjściu.
Tak, ale taka decyzja byłaby nieracjonalna, bo bardzo by osłabiła naszą pozycję w NATO. To w końcu kluczowy test wiarygodności NATO. A Sojusz dla Polski to główny gwarant bezpieczeństwa narodowego.
W najbliższym czasie odbędzie się kilka spotkań na szczycie z przywódcami państw europejskich. Czy wykorzysta pan tę okazję, by rozmawiać o Afganistanie?
Na temat Afganistanu rozmawiamy na wielu forach. Jednym z najważniejszych problemów jest obecnie zbyt małe zaangażowanie UE w Afganistanie. Wszystko jest teraz w rękach sił koalicji Sojuszu Północnoatlantyckiego. UE nie może się przyglądać temu biernie. W mojej ocenie pod koniec roku, po spotkaniach ministrów spraw zagranicznych, powinna się wykrystalizować wspólna wizja, która będzie czymś więcej niż strategią wojskową dowódcy sił natowskich gen. Stanleya McChrystala. Będziemy się wsłuchiwać w głos naszych partnerów. Niemiecki minister spraw zagranicznych Steinmeier domaga się np. określenia daty wyjścia żołnierzy niemieckich z Afganistanu. To poważny uczestnik z kontyngentem liczącym ponad 4 tys. żołnierzy. Jesteśmy w trakcie dyskusji, ale reakcja Amerykanów, którzy uważają, że nie należy określać daty końcowej, jest tutaj symptomatyczna.
NATO wykonało w ostatnim czasie ruch oznaczający wzmocnienie pokojowego wsparcia misji. Powstało nowe dowództwo, któremu podporządkowane mają być takie elementy misji, jak pomoc humanitarna czy odbudowa kraju. Czy to oznacza, że charakter misji się zmienia?
Ja tu widzę raczej proces niż raptowną zmianę priorytetów. Amerykanie mają rozsiane w całym kraju tzw. PRT, czyli zespoły odbudowy prowincji, w ramach których wielkie pieniądze idą na duże projekty infrastrukturalne, jak budowa wodociągów, kanalizacji, czy dróg. W dolinie Panczsziru za pomocą amerykańskich pieniędzy uregulowano miejscową rzekę i zbudowano na niej mosty. My zresztą też nie bagatelizujemy tego rodzaju działalności. W zeszłym roku zrealizowaliśmy 17 projektów pomocy za sumę ponad 2 mln zł, w tym już zamknęliśmy 35 projektów za kwotę 10-krotnie wyższą.
Nowe dowództwo to ruch polegający na oddzieleniu odpowiedzialności politycznej od bojowej. Ma ono sens, bo wtedy głównodowodzący będzie się koncentrował na współpracy politycznej i kontaktach z władzami Afganistanu.
My też musimy być tam reprezentowani, skoro stanowimy siódmy co do wielkości kontyngent. Jednak nie wolno nam zmniejszać stanu liczebnego naszych zespołów bojowych, bo to od nich zależy bezpośrednio realizacja zadań w Ghazni. Wydałem już polecenie i ten problem musi rozwiązać szef sztabu generalnego gen. Franciszek Gągor.
A na razie nas tam nie ma?
W ubiegłym roku zdecydowałem o wydelegowaniu naszych ludzi do PRT. Pozostałe kraje podchodzą do tego różnie. Niektórzy nie wysyłają ludzi, tylko pieniądze na obudowę kraju.
Uczestniczymy też w pomocy humanitarnej. Od początku nasi żołnierze rozdają koce, śpiwory, ubiory i leki. Tak pozyskują zaufanie miejscowej ludności. Skala tej pomocy się z naszej strony zwiększa: w 2007 był to milionów dolarów, a w tym 30 mln zł. Kilka razy w miesiącu wysyłam wnioski do ministra Rostowskiego i on je zatwierdza.
Czy skład polskiego kontyngentu będzie rozszerzony o cywilów?
Przede wszystkim nie przewidujemy redukcji wojska.
Są na to pieniądze? Pamiętamy przecież, że tegoroczne cięcia wstrząsnęły pana resortem.
Nowy budżet będzie o wiele łatwiejszy niż tegoroczny. Po wiosennym audycie mam pełną wiedzę, gdzie pieniądze się marnowały. Tam też poczyniliśmy oszczędności. Nowy budżet został skonstruowany na bazie tych doświadczeń. I są w nim fundusze na Afganistan, zarówno na wydatki osobowe, jak i na sprzęt oraz uzbrojenie.
Nie obawia się pan, że to jednak względy polityczne rozstrzygną o pana przyszłości i obecności w rządzie?
Nad tym się nie zastanawiam. Mam zadania do wykonania i robię swoje. Ministrem się bywa, a ekspertem od polityki zagranicznej i wojskowości się jest. Przy okazji jedno dementi: nie mam żadnych planów samorządowych. Na tym się kompletnie nie znam. A rzeczy, na których się nie znam, po prostu nie robię.