Na pierwszy ogień już dziś pójdzie kilkunastu dyrektorów z najmniejszego województwa, czyli opolskiego. Spotkanie odbędzie się za zamkniętymi drzwiami. "Pani minister będzie się interesować szczególnie tym, czy łóżka szpitalne mają obłożenie, czy oddziały szpitalne nowo tworzone i już istniejące odpowiadają potrzebom pacjentów. Kolejną sprawą będzie to, czy szpitale się nie zadłużają" - tłumaczy Piotr Olechno, rzecznik Ministerstwa Zdrowia. Jak dodaje, choć pani minister ma rozeznanie, co dzieje się w szpitalach, chce o niektóre sprawy zapytać ich menedżerów osobiście. W ciągu pół roku przesłuchani mają być dyrektorzy z całej Polski.
Dyrektorzy są tym pomysłem oburzeni. Nagłe wezwanie wiążą tym, że w ostatnim czasie w całym kraju wydłużyły się kolejki do leczenia. NFZ nie zapłacił za nadliczbowych pacjentów przyjętych powyżej limitu zapisanego w kontraktach na ten rok. Szpitale nie mając gwarancji, że ktoś im za to zapłaci, próbują teraz wyrównać bilans. Przyjmują mniej pacjentów niż w pierwszym półroczu, wyznaczają odległe terminy. W tych placówkach, które ograniczeń nie wprowadziły, narastają długi.
"To gigantyczny problem. Widać jednak, że pani minister, zamiast nam pomóc, chce pokazać, że system jest świetny, tylko dyrektorzy do bani" - komentuje Krzysztof Bestwina, dyrektor szpitala w Turku, który na nadplanowych pacjentach stracił w tym roku prawie milion złotych.
W podobnym tonie wypowiada się jeden z dyrektorów szpitala w województwie opolskim, który dziś stanie "na dywaniku". Jego zdaniem "dywanik u pani minister" to ruch czysto PR-owski. "Władza chce pokazać, jak bardzo troszczy się o pacjentów i że to dyrektorzy są <be>" - mówi.
W jego ocenie rząd nie może się zdecydować: czy jest za wolnym rynkiem, czy ręcznym sterowaniem. "Gdy lekarze chcą podwyżek, wtedy się mówi, że płace to sprawa dyrektorów. A teraz chce narzucać szpitalom sposób zarządzania" - komentuje. I zapowiada, że przygotował twarde dane i opolskie nie da łatwo zapędzić się pani minister do kąta.