"Prokurator nie spojrzał mi w oczy, gdy czytał zarzuty, wstydził się" - powiedział Mariusz Kamiński swojemu zastępcy Ernestowi Bejdzie po wyjściu z przesłuchania w Prokuraturze Okręgowej w Rzeszowie. Niecałe dwa tygodnie temu prokurator Bogusław Olewiński ogłosił szefowi CBA kilka zarzutów, w tym najważniejszy: przekroczenia uprawnień, czyli nadużycia władzy.

Reklama

Kamiński w trakcie przesłuchania przez Olewińskiego nie miał jak się bronić: nie jest prawnikiem i nie rozumie wszystkich prokuratorskich niuansów. Nie miał ze sobą żadnego pełnomocnika. W dodatku nie mógł zrobić żadnych notatek z treści i uzasadnienia zarzutów. I pod opowiedzialnością karną nie mógł nikomu powiedzieć o ich prawdziwej treści. Dlaczego? Bo zarzuty były ściśle tajne. Przesłuchanie odbyło się w kancelarii tajnej rzeszowskiej prokuratury. Nam udało się jednak poznać szeczegóły tych zarzutów.

"Wiążą się z aferą gruntową. Chodzi o prawnicze kruczki związane z sądowymi zgodami na założenie podsłuchów oraz prokuratorskimi decyzjami o operacji kontrolowanego wręczenia łapówki przez agentów CBA" - mówi nam jeden z rzeszowskich prokuratorów, mający kontakt z aktami śledztwa.

Rzecz dotyczyła wydarzeń z grudnia 2006 roku. To wtedy do CBA zgłosił się wiceprezes kontrolowanego przez państwo telkomu "Dialog" z informacją, że dwóch biznesmenów za łapówkę dla Leppera odrolni każdy grunt w kraju. Kamiński zamiast natychmiast wszcząć operację specjalną - zwlekał. Uważał, że potrzebował solidniejszych dowodów. Dlatego namówił biznesmena, aby ten nagrał deklaracje "załatwiaczy". Dopiero, gdy dysponował tym nagraniem, Kamiński zwrócił się do prokuratury i sądu o zgodę na rozpoczęcie "operacji specjalnej". Na tym właśnie, według rzeszowskiego prokuratora, polega przestępstwo Mariusza Kamińskiego.

Reklama

"Dodatkowo prokurator uznał, że CBA powinno mieć dodatkowe zgody sądu na podsłuchiwanie telefonów dwóch załatwiaczy, gdy ci mieli odebrać prawie trzy miliony łapówki" - twierdzi doświadczony prokurator, który zdecydował się ujawnić nam kulisy śledztwa.

Co z tego, że już wcześniej sędziowie taką zgodę dali? Zdaniem Olewińskiego w trakcie kontrolowanego wręczenia pięniędzy wcześniejsza zgoda nie obowiązywała. Jaki z tego wniosek?Dowody zebrane podczas wręczania łapówki, czyli nagrania z rozmów - są nielegalne.



Reklama

Prokurator Olewiński uznał też, że CBA nie mogło posługiwać się sfabrykowanymi dokumentami potwierdzającymi istnienie fikcyjnych gruntów pod Mrągowem. Funkcjonariusze CBA zeznawali wcześniej, że dokumenty przygotowano tak, by celowo miały różne błędy prawne i nie można było ich wprowadzić do obiegu prawnego. Zeznawali, że chodziło tylko o to, by "załatwiacze" uznali je za prawdziwe i przekazali do ministerstwa rolnictwa, do człowieka, na którego się powoływali. Mimo to prokurator postawił Kamińskiemu jeszcze jeden zarzut. Pośrednikami w przekazaniu łapówki byli Piotr R. i Andrzej K. - obaj związani z Samoobroną. Nie tak dawno sąd skazał ich na podstawie dowodów zebranych przez CBA.

Zanim Kamiński zjawił się w rzeszowskiej prokuraturze, trzy tygodnie wcześniej napisał do ministra Andrzeja Czumy: "Prokurator Olewiński sygnalizował podczas rozmów po przesłuchaniach funkcjonariuszom CBA, że uniemożliwiono mu umorzenie sprawy. Nacisk na jego osobę wywierał ówczesny prokurator krajowy Marek Staszak".

Kamiński dodał, że Staszak miał namawiać Olewińskiego w rozmowie, by postawić szefowi CBA zarzuty. Gdy ta sprawa wyszła na jaw, Olewiński na polecenie Czumy napisał oświadczenie. Przyznał, że rozmawiał ze Staszakiem, ale polecenia wprost przedstawienia zarzutu Kamińskiemu - nie usłyszał. Ale przyznał, że po jednym z przesłuchań pytał wiceszefa CBA Ernesta Bejdę, czy jak odejdzie z prokuratury, to dostanie pracę w CBA. Ale w formie żartu.

Oświadczenia Olewiński już nie zmieni. Nawet jak przeczyta, że "Dziennik Gazeta Prawna" dotarł nie do funkcjonariuszy CBA, a do dwóch z kilkunastu przesłuchiwanych przez niego prokuratorów. Im też Olewiński mówił o naciskach i wymuszaniu na nim przedstawienia zarzutów. Nasi rozmówcy są gotowi potwierdzić to przed sądem. Na wypadek procesu.

Więcej w jutrzejszym Magazynie "Dziennika Gazety Prawnej"