Do ostatnich chwil Mariusza Kamińskiego w centrali CBA przy Alejach Ujazdowskich panował nastrój wojenny. Rekordy popularności biło hasło "Bóg z nami, ch... z nimi” i dowcip: Jaka jest różnica między pesymistą a optymistą z CBA? "Gorzej już być nie może" - mówił pesymista. "Może, może... " - odpowiadał optymista.

Reklama

Gdy szef we wtorek odbierał dymisję, odeszło jego ośmiu najbliższych współpracowników. Dla większości pojawienie się Pawła Wojtunika oznacza szansę na odklejenie etykiety "policji politycznej PiS”. "Legenda Maria pozostanie, a jeszcze zyska na sile, jeśli następca został mianowany, aby hamować śledztwa dotyczące ludzi władzy" - mówi jeden z agentów.

Zostać agentem

Trzy lata temu rząd PiS na nowoczesne zabezpieczenia antyszpiegowskie siedziby CBA nie żałował milionów złotych. Ale ważniejszą gwarancją hermetyczności najmłodszej służby specjalnej stał się proces rekrutacji. Sprowadzał się do prostego mechanizmu posiadania patrona, czyli osoby polecającej. "Mnie wskazał jeden z katowickich prokuratorów, bliski współpracownik Zbyszka Ziobry. Gdy już pojawiłem się na rozmowie kwalifikacyjnej, zobaczyłem na biurku swoje CV. Krótkie <akceptuję> dopisał na nim inny kolega ministra sprawiedliwości, prokurator Bogdan Święczkowski" - przyznaje nasz rozmówca. Obydwaj prokuratorzy oficjalnie nigdy nie mieli nic wspólnego z CBA.

Reklama

Dla dużej grupy droga do stopnia agenta CBA wiodła przez stolicę. Tu decydowała znajomość z Maciejem Wąsikiem, wiceszefem Biura. Ten archeolog z wykształcenia w czasach rządów w Warszawie Lecha Kaczyńskiego był wiceszefem straży miejskiej, od lat przyjaźnił się też z Mariuszem Kamińskim. Podobnie Ernest Bejda, drugi z wiceszefów. "Dzięki nim przyszli ludzie ze straży miejskiej, małych komend oraz cywile. Bez solidnego przygotowania, ale nastawieni ideologicznie" - tłumaczy inny z rozmówców.

Najmniej liczną grupę stanowili doświadczeni policjanci lub oficerowie z ABW, którzy byli potrzebni, aby Biuro szybko udowodniło opinii publicznej i politykom swą niezbędność. "Tu decydowała podwyżka. Tak przyszedł policjant z Wrocławia, który był szefem grupy rozpracowującej mafię w polskiej piłce. Przyniósł w głowie wiedzę, która pozwoliła dokonać serii głośnych zatrzymań, w tym byłego reprezentanta Dariusza W." - relacjonuje agent.

...czytaj dalej

Reklama



Podobnie stało się z oficerem, który nadzorował głośną operację dwukrotnego wręczenia łapówki warszawskiemu prokuratorowi. Przeszedł do CBA i doprowadził do aresztowania Lwa Rywina wraz z jego synem. W efekcie CBA stało się mieszaniną profesjonalistów, którzy zdobyli już ostrogi w innych służbach, i nadrabiających zaangażowaniem idealistów.

Ze ścisłego kierownictwa CBA na prawie znał się tylko Ernest Bejda, który zdał egzamin prokuratorski, a później skończył aplikację adwokacką. "Na początku popełniali mnóstwo błędów. Dariusz Barski, ówczesny prokurator krajowy, i Jerzy Engelking, zastępca prokuratora generalnego, opieprzali Bejdę, a nawet Kamińskiego" - mówi jeden z byłych prokuratorów z ekipy Ziobry. Gdy jakaś lokalna prokuratura nie zgadzała się zatrzymać osoby, którą CBA podejrzewało o przyjęcie łapówki, to Kamiński jechał na miejsce. "I urządzał awantury prokuratorom okręgowym, a nawet szefom prokuratur apelacyjnych. Ci ludzie często byli przerażeni, widząc Mariusza w furii. Ale mieli rację, nie godząc się na podjęcie działań na bazie słabych materiałów" - twierdzi nasz rozmówca.

O tym, że CBA zmieniało się, świadczy m.in. postawa prokuratora Marka Wełny. W czasach rządów PiS ten oskarżyciel nie godził się na to, by na polityczne zamówienie stawiać zarzuty politykom lewicy. Ale ponieważ rozpracowywał mafię paliwową, jej bossowie postanowili go załatwić pod ulubionym hasłem PiS - "walki z korupcją”. Do CBA wpłynęły donosy, że Wełna bierze łapówki, zaczęło się rozpracowywanie prokuratora. Wełna szybko spostrzegł, że jest inwigilowany, wysłał do Kamińskiego list z protestem. Donosy nie potwierdziły się, CBA odpuściło. Po przegranych przez PiS wyborach Wełna awansował, został szefem biura przestępczości zorganizowanej w Krakowie.

Jego prokuratorzy zorientowali się, że inspektorzy z Urzędu Kontroli Skarbowej w Krakowie niespodziewanie umorzyli zaległości podatkowe małopolskiej spółki Rafineria Trzebinia SA. Trzebinia przez lata oszukiwała Skarb Państwa, sprzedając nieopodatkowane tzw. oleje technologiczne wprost na stacje benzynowe jako opodatkowaną ropę do diesli. Odbiorcami lewego paliwa były najważniejsze spółki polskiej mafii paliwowej: Szczecińska BGM oraz warszawskie Konsorcjum Victoria. Wełna rozpoczął śledztwo w sprawie decyzji UKS i wysłał tam funkcjonariuszy CBA, tropy prowadziły do Ministerstwa Finansów. Gdy zapytaliśmy go, dlaczego po swoich doświadczeniach z CBA właśnie im powierzył czynności, odpowiedział: "A komu miałem to dać? Oni znają się na swojej pracy. Znam ich osiągnięcia z policji i innych służb, zanim przeszli do Biura. I mam do nich zaufanie" - mówi nam Wełna, obecnie wiceszef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.

...czytaj dalej



W sidłach CBA

Dla wszystkich jasne było, że Biurem kieruje Mariusz Kamiński. Ale na co dzień najważniejsze śledztwa nadzorował Maciej Wąsik. "Jestem pewien, że Kamiński jest na wskroś uczciwy. To taki talib walki z korupcją. Zamknie każdego, kto splamił się łapówką" - uważa były już agent CBA, który odszedł kilka miesięcy temu z własnej woli. Na potwierdzenie przypomina historię zatrzymania ministra sportu Tomasza Lipca, zaufanego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. "Szefowa warszawskiej prokuratury bała się zatrzymać ministra w rządzie PiS, właściwie to Kamiński ją przekonał" - dodaje jeden z prokuratorów.

Podobnie miał się narazić własnemu zapleczu politycznemu, gdy jego funkcjonariusze wzięli na cel Ryszarda Krauzego. Po pierwsze to jedyny bogaty Polak, o którym dobrze publicznie wypowiadał się Lech Kaczyński. Po drugie cała operacja doprowadziła w efekcie do przyśpieszonych wyborów i oddania władzy przez PiS.

Chodziło o słynny przeciek z afery gruntowej. Agenci CBA zastawili sidła na wicepremiera Andrzeja Leppera. Skusili dwóch jego współpracowników gigantyczną łapówką, aby załatwili ministerialną decyzję o odrolnieniu gruntów. "W ostatniej chwili Lepper został ostrzeżony przez Krauzego, któremu o operacji doniósł minister Janusz Kaczmarek. Wskazywały na to poszlaki: tajemnicza nocna wizyta ministra u biznesmena, ich ścisłe kontakty" - uważa współpracownik Kamińskiego.

Ale śledztwo nie przyniosło spodziewanych rezultatów: nie udało się oskarżyć ani Kaczmarka, ani Krauzego. Latem tego roku w mediach pojawiły się przecieki z prokuratury, że to śledztwo wkrótce zostanie umorzone. I to dlatego, że w ogóle nie było przecieku. Wtedy zaprotestował Kamiński. Zgłosił się do prokuratury z materiałami CBA, których wcześniej nie znali oskarżyciele. Jak ustaliliśmy, nowe dowody to analizy, które zdaniem CBA mogą wskazywać, że Kaczmarek i Krauze porozumiewali się za pomocą trudno namierzalnych telefonów pre-paid. - CBA uważa, że Kaczmarek miał dzwonić do Krauzego zaraz po tym, jak się dowiedział, że następnego dnia zatrzymany będzie Lepper na przyjęciu łapówki - przyznaje nam jeden z warszawskich prokuratorów.

...czytaj dalej



Zarzuty i dymisja

Ostatecznie pretekst do odwołania Kamińskiego dostarczył Bogusław Olewiński, prokurator z Rzeszowa. Postawił on szefowi CBA kilka zarzutów, w tym najważniejszy: przekroczenia uprawnień, czyli nadużycia władzy. Trzy tygodnie wcześniej Kamiński napisał do ministra Andrzeja Czumy: "Prokurator Olewiński sygnalizował podczas rozmów po przesłuchaniach funkcjonariuszom CBA, że uniemożliwiono mu umorzenie sprawy. Nacisk na jego osobę wywierał ówczesny prokurator krajowy Marek Staszak”. Dodał też, że Staszak miał namawiać podwładnego, by postawić szefowi CBA zarzuty. Gdy ta sprawa wyszła na jaw, Olewiński na polecenie Czumy napisał oświadczenie, w którym przyznał, że po jednym z przesłuchań pytał Bejdę, czy jak odejdzie z prokuratury, to dostanie pracę w CBA. Ale w formie żartu.

Oświadczenia Olewiński już nie zmieni, nawet jak przeczyta, że dotarliśmy do dwóch z kilkunastu przesłuchiwanych przez niego prokuratorów. Im też Olewiński mówił o naciskach i wymuszaniu na nim przedstawienia zarzutów. Nasi rozmówcy są gotowi potwierdzić to przed sądem. "Prokurator nie spojrzał mi w oczy, gdy czytał zarzuty, wstydził się" - powiedział Mariusz Kamiński Ernestowi Bejdzie po wyjściu z przesłuchania.

W jego trakcie nie miał ze sobą pełnomocnika, nie mógł też zrobić notatek z treści i uzasadnienia zarzutów. Dlaczego? Bo zarzuty były tajne. Nam udało się poznać ich szczegóły. "Wiążą się z aferą gruntową. Chodzi o prawnicze kruczki związane z sądowymi zgodami na operację kontrolowanego wręczenia łapówki przez agentów CBA" - wyjaśnia prokurator z Rzeszowa, znający akta śledztwa.

...czytaj dalej



Rzecz dotyczyła wydarzeń z grudnia 2006 roku. To wtedy do CBA zgłosił się wiceprezes kontrolowanego przez państwo telekomu Dialog z informacją, że dwóch biznesmenów za łapówkę dla Leppera odrolni każdy grunt w kraju. Kamiński, zamiast natychmiast wszcząć operację specjalną, zwlekał. Uważał, że potrzebował solidniejszych dowodów. Dlatego namówił biznesmena, aby ten nagrał deklaracje "załatwiaczy”. Dopiero gdy dysponował tym nagraniem, Kamiński zwrócił się do prokuratury i sądu o zgodę na rozpoczęcie operacji specjalnej. Na tym właśnie według rzeszowskiego prokuratora polega przestępstwo Kamińskiego.

"Prokurator uznał, że CBA powinno mieć dodatkowe zgody sądu na podsłuchiwanie telefonów dwóch załatwiaczy, gdy ci mieli odebrać prawie 3 miliony łapówki. To wszystko padnie przed sądem. Ale dopiero za dwa, trzy lata" - twierdzi doświadczony prokurator.

Właśnie te zarzuty dały prawną podstawę premierowi Donaldowi Tuskowi do zdymisjonowania szefa CBA. Przeczuwając zbliżający się swój koniec, Kamiński postanowił zagrać va banque. Najpierw rozpętał aferę hazardową, potem stoczniową. "To był przemyślany mechanizm. Najpierw materiały dostało kilka najważniejszych osób w państwie, następnie przecieki opublikowały media sympatyzujące z PiS. Kamiński działa na polityczne zamówienie, chce znów doprowadzić do wyborów" - zżyma się polityk Platformy.

Potężne ciśnienie polityczne będzie odczuwał Paweł Wojtunik, następca Kamińskiego, który zapracował na opinię świetnego policjanta. Grzegorz Schetyna wprost zapowiedział, że w CBA ruszy audyt, który przyniesie dowody na nadużywanie prawa przez Kamińskiego. "Mogą coś znaleźć. Agent, który rozkochał w sobie Sawicką, poznał ją na kursie dla członków rad nadzorczych. Chyba nie przypadkiem wśród jego uczestników nie było ani jednego posła PiS" - mówi nasz rozmówca.