Choć w zeszłym tygodniu szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak deklarował, że Lech Kaczyński weźmie udział w szczycie, to ogłoszenie tej decyzji odkładano do dziś.

Reklama

Według osób z otoczenia prezydenta, jego wyjazd zależał od tego, na ile prawdopodobne są decyzje w sprawie najważniejszych funkcji w UE i ich kompetencji. Chodzi o dwa urzędy związane z traktatem lizbońskim: przewodniczącego Rady Europejskiej, tzw. prezydenta Unii oraz wysokiego przedstawiciela do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, czyli tzw. szefa unijnej dyplomacji. Na razie rozstrzygnięcia w tej sprawie są wątpliwe, bo czeski prezydent Vaclav Klaus nadal nie ratyfikował traktatu lizbońskiego.

W zeszłym tygodniu szef UKIE Mikołaj Dowgielewicz pokazał polskie stanowisko w sprawie obu urzędów. Widać z niego, że obie funkcje pełniłyby rolę koordynacyjną, nie ma mowy o dużych uprawnieniach i silnej pozycji. Powody są dwa. Boimy się, że silny unijny prezydent i szef dyplomacji osłabiliby rolę Komisji Europejskiej, a to ona często pełni rolę adwokata nowych państw unijnych. Dlatego nie chcemy na najwyższych unijnych urzędach silnych polityków z dużych krajów Wspólnoty. W tym kontekście w nieoficjalnych rozmowach padają kandydatury Luksemburczyka Jean-Claude’a Junckera czy Carla Bildta, szwedzkiego szefa dyplomacji. Wiadomo, że to kontrpropozycje wobec kandydatury Tony’ego Blaira, który nie ukrywa, że chciałby przewodzić Unii.

Ale kwestia obsady stanowisk to niejedyny temat spotkania przywódców UE. Dla polskiego rządu ważne są sprawy dotyczące emisji CO2. Dziś rząd może przyjąć stanowisko na szczyt, także w sprawie składki klimatycznej. Rząd chce, byśmy na walkę z emisją CO2 w najbiedniejszych krajach świata płacili od połowy do trzech czwartych tego co stare państwa UE. Proponujemy, aby wewnątrz UE podział obciążeń związanych z pomocą klimatyczną był dokonywany w oparciu o istniejące zasady wspólnotowe dotyczące finansowania pomocy rozwojowej.

Reklama

Oparta jest ona na dwóch mechanizmach pobierania składki. Jeden to składka od starych państw UE na poziomie 0,7 proc. PKB, a nowych maksymalnie 0,33 proc., a druga droga to obniżka składki dla nowych państw o jedną trzecią.

To propozycje mające zminimalizować polską składkę i idące w przeciwnym kierunku niż dotychczasowe propozycje UE. Bo najbogatsze państwa UE wolą, by składka była proporcjonalna do emisji CO2, co uderzałoby w Polskę. Dlatego nasz rząd nie ukrywa, że jeśli porozumienia na szczycie nie będzie, to na negocjacje klimatyczne do Kopenhagi UE nie pojedzie z jednym stanowiskiem, a to osłabi szanse na porozumienie.