"Lider SLD nie poprze nikogo, bo teraz musimy budować własną siłę" - przyznaje jeden z posłów lewicy.
Jeszcze dwa tygodnie temu z Napieralskim nikt się nie liczył, dziś z jego sztabu słyszymy: – Nie będziemy gadać ani z Palikotem, ani z Pomocnikiem, tylko z Decydentem, czyli premierem.
O tym mówi się w kuluarach. Oficjalnie szef Sojuszu szykuje się do negocjacji. Wysyła do obu walczących o prezydenturę ankiety, w których pyta o: datę wycofania polskich żołnierzy z Afganistanu, stanowisko w sprawie refinansowania przez państwo zabiegów in vitro, wprowadzenie parytetów dla kobiet. Raz, dwa... kto da więcej?
Pierwszy ofertę zgłosił Janusz Palikot. Proponował Napieralskiemu fotel wicepremiera oraz dwa resorty dla SLD. – Zgłoszenie tej propozycji przez Palikota oznacza, że nie jest poważna – twierdzi jeden z czołowych posłów SLD. – Jeśli ma być poważna, to powinien ją złożyć Donald Tusk.
Raz, dwa... kto da więcej?
– Możemy się porozumieć z lewicą na płaszczyźnie gospodarczej i socjalnej – deklaruje europoseł PiS Ryszard Czarnecki.
Napieralski robi wszystko, by ustawić liderów PO i PiS w roli petentów zabiegających o jego wsparcie. Niezbędne w ich walce o prezydenturę. Ale Napieralski żadnego nie poprze, bo to mu się nie opłaca. Nie wejdzie też do koalicji z PO. Wierzy, że po wyborach parlamentarnych będzie jeszcze silniejszy, a licytacja jeszcze ostrzejsza. Zwłaszcza że Sojusz przystąpi do nich już jako nowoczesna lewica.
Układanie się Komorowskiego i Kaczyńskiego z Napieralskim jak równy z równym to zmycie z SLD piętna partii postkomunistycznej. Jeszcze nigdy liderzy solidarnościowych partii nie mówili tak ciepło o Sojuszu. – Nie nazwę więcej SLD postkomunistami – deklarował wczoraj w Szczecinie Kaczyński. Będzie mówił: lewica.
– 20 czerwca SLD symbolicznie przestał być partią postkomunistyczną – mówi Marek Wikiński, szef sztabu Napieralskiego. – Prawie dwadzieścia procent naszych wyborców to ludzie młodzi. Oni wiedzą, że chcemy Polski otwartej.