Barack Obama przyleci 9 grudnia do Europy z obietnicą, że Stany Zjednoczone zmniejszą do 2020 r. o 17 proc. emisję gazów powodujących ocieplenie klimatu w stosunku do stanu z 2005 roku. To o wiele mniej, niż oczekuje ONZ i niż zapowiedziała Unia Europejska. Kraje Wspólnoty zobowiązały się do zmniejszenia do 2020 roku emisji o 20 proc. w stosunku do 1990 roku. A w porównaniu właśnie z 1990 rokiem obietnica Obamy oznacza, że Ameryka będzie emitować zaledwie o 3 proc. mniej szkodliwych gazów.

Reklama

Do Kopenhagi poleci też chiński premier Wen Jiabao, reprezentujący największe państwo-truciciela na świecie. Pekin na razie nie zamierza jednak podejmować zbyt daleko idących zobowiązań. Wczoraj chińskie władze ogłosiły, że do 2020 roku emisja dwutlenku węgla zmniejszy się o 40-45 proc. w stosunku do 2005 roku. "Do 2020 roku łączna emisja w Chinach szkodliwych gazów i tak będzie rosła, bo szybko będzie rósł dochód narodowy" - komentuje propozycje Pekinu Trevor Sikorski, specjalista ds. klimatycznych w banku inwestycyjnym Barclays. Ale i on podkreśla, że deklaracje Wen Jiabao są bez precedensu, bo po raz pierwszy Pekin podjął konkretne zobowiązanie do udziału w światowym programie ratowania klimatu.

Mimo minimalistycznego podejścia deklaracje Waszyngtonu i Pekinu są entuzjastycznie komentowane przez Brukselę. Barack Obama jest pierwszym od 10 lat amerykańskim prezydentem, który w ogóle podejmuje jakiekolwiek zobowiązania w sprawie klimatu. George W. Bush nie chciał obiecywać niczego, co mogłoby spowolnić wzrost amerykańskiej gospodarki. Plan Obamy zakłada tymczasem stopniowe redukowanie emisji gazów. W 2025 miałaby ona zostać ograniczona o 18 proc. w stosunku do 1990 roku a w 2030 roku o 32 proc.

"To jest maksimum tego, na co być może zgodzi się Kongres. Obama i tak podejmuje poważne ryzyko" - komentuje Ned Helme, prezes waszyngtońskiego Center for Clean Air Policy.

Reklama

Analitycy przekonują, że w Kopenhadze niemal na sto procent nie dojdzie do zawarcia ostatecznego porozumienia o ograniczeniu emisji gazów. Taką perspektywą zaniepokojony jest europejski przemysł. Jeśli Unia wyjdzie przed szereg i obieca więcej, niż inne, wielkie gospodarki świata, to unijne koncerny mogą nie przetrwać międzynarodowej konkurencji.

Jak obliczyło stowarzyszenie europejskich przedsiębiorców BusinessEurope, zobowiązania podjęte przez UE zwiększą koszty produkcji wapna w Unii aż o 65 proc., cementu o 45 proc., aluminium o 14 proc. a papieru o 10 proc. Od 2013 roku unijne firmy będą musiały wykupywać kosztowne prawa do emisji dwutlenku węgla. Tego obowiązku nie będą mieli ich amerykańscy czy chińscy konkurenci. Dlatego unijni przedsiębiorcy już teraz domagają się rozmycia planu klimatycznego.

"Koszt produkcji cementu wynosi ok. 60 euro za tonę. Jednak stopniowo do 2020 roku unijni producenci będą musieli dodatkowo płacić ok. 30 euro za tonę za emisję dwutlenku węgla. Ponieważ firmy spoza Unii nie będą miały takiego obowiązku, staną się bardziej konkurencyjne na rynku europejskim" - mówi w rozmowie z nami Franz Folker, ekspert BussinessEurope. Zdaniem dyrektora ds. klimatycznych Greenpeace Jorisa Denblankena stawiając na ekologię Unia może jednak zyskać.

"Szybko rozwiną się najbardziej zaawansowane, <zielone> technologie, które dadzą nowe miejsca pracy. Europa może być pod tym względem światowym liderem" - mówi nam Denblanken. "Już teraz emisję dwutlenku węgla są w UE o 10 proc. niższe, niż w 1990 roku. Europa robi szybkie postępy w ochronie środowiska. Dlatego też koszty pozwoleń na emisję będą niższe i europejscy producenci bez problemu przetrwają konkurencję zagraniczną" - przewiduje.