4 stycznia 2010 r. miał być dla 2,2 mln Dubajczyków narodowym świętem. Zapowiadane na ten dzień otwarcie wieżowca Burj Dubai, którego 818-metrowa konstrukcja wyznaczy kolejny rekord wysokości budowli wzniesionej ludzką ręką, powinno ostatecznie potwierdzić, że Dubaj to nie tylko najprężniejszy z arabskich emiratów, ale również najnowszy cud świata. Od kilku dni wiadomo jednak, że oddanie Burj Dubai wprawdzie się odbędzie, tyle że raczej w atmosferze stypy. Stało się bowiem to, przed czym ostrzegały zastępy ekonomistów. Dubaj, wznosząc u wybrzeży Zatoki Perskiej kolejne fantazyjne drapacze chmur, hotele, sztuczne wyspy i lotniska, zapomniał o prawidłach gospodarczej logiki. I w konsekwencji stanął na skraju bankructwa.

Reklama

Kontrolowany przez rząd potężny holding Dubai World, który przez lata w imponującym stylu rozbudowywał kraj, teraz poprosił o przesunięcie terminu spłaty swoich obligacji wartych 3,5 mld dol. To jeszcze inwestorzy mogliby przełknąć, ale gdy w połowie tygodnia władze emiratu zdystansowały się od swojej spółki córki, twierdząc, że „kto pożycza, musi także ponieść część ryzyka”, sytuacja stała się dramatyczna. Już rok temu czołowa agencja ratingowa Moody's ostrzegała wprawdzie, że Dubaj ma przynajmniej 80 mld dol. długu, z czego jedna czwarta jest prawdopodobnie nie do odzyskania. Aż dotąd jednak rzutki emirat dbał o przekonanie swoich wierzycieli, że nie ma takiej sumy, której nie byłby w stanie spłacić.

W ten sposób w Dubaju spełniła się klątwa najwyższego wysokościowca świata. Jako pierwszy jej ofiarą padł Nowy Jork, gdzie na przełomie lat 20. i 30. o prymat rekordowego drapacza chmur na kuli ziemskiej ścigały się Chrysler Building (318 m wysokości) i Empire State Building (443 m). W tym samym czasie krach na nieodległej Wall Street wstrząsnął posadami światowej gospodarki, pogrążając również Stany Zjednoczone na lata w bezrobociu.

Podobnie było, kiedy w 1998 r. w malezyjskim Kuala Lumpur oddawano wysokie na 452 m wieże Petronas Towers, a tymczasem w całym regionie szalał potężny kryzys, który skończył sny o gospodarczej potędze tzw. azjatyckich tygrysów. Ekonomistów wcale nie dziwi ta prawidłowość. - Wznoszenie największych i najbardziej błyskotliwych konstrukcji rzadko jest dowodem gospodarczej siły. Oznacza raczej, że budujący znalazł się w dramatycznej pułapce i musi za pomocą niecodziennego megaprojektu przekonać do siebie inwestorów. Dubaj stał się najbardziej modelową ofiarą takiej pułapki - mówi nam Eckhart Woertz, główny ekonomista z dubajskiego ośrodka analitycznego Gulf Research Center.

Reklama

Czujne oko emira

To, co stało się w Dubaju, jeszcze lepiej widać z dachu jednego z luksusowych hoteli w wiodącej niemal przez całe miasto prestiżowej ulicy Szejka Zaida. Przy odrobinie wysiłku widać stamtąd położone na północy stare historyczne centrum. To tutaj biło serce emiratu do lat 70., gdy panująca rodzina Al-Maktum podjęła strategiczną decyzję: złoża ropy nie wystarczą, by na długo zapewnić gospodarczą prosperity w starciu z obficiej wyposażonymi w surowce sąsiadami. Stworzono więc cały system przyciągania inwestorów, zwłaszcza z branży budowlanej. Lokalna biurokracja została ograniczona do minimum. Kontraktami zajmowały się małe wyspecjalizowane firmy będące bezpośrednio pod obserwacją emira.

Najbardziej intratne pozwolenia rozdawał osobiście sam monarcha. Oczywiście bez nudnych procedur dotyczących ekologicznych czy społecznych skutków budowy. Panująca rodzina Al-Maktum zadbała przy okazji o swoje własne interesy. - Zarejestrowanie w Dubaju firmy wiąże się z koniecznością zaangażowania w spółce rodowitego Dubajczyka w charakterze tzw. sponsora. Choć oczywiście nie ma to nic wspólnego z wykładaniem przez niego kapitału. Zazwyczaj sponsor taki jest w bliższy lub dalszy sposób spowinowacony z panującą dynastią - mówi nam Peweł Kłęczek z polskiego koncernu IT Comarch, który działa na terytorium Dubaju.

Reklama

Czytaj dalej...



Dzięki tej zaradności majątek emira Muhammada ibn Raszida Al-Maktuma szacuje się dziś na 16 mld dol., co czyni go czwartym najbogatszym monarchą na świecie. Mimo takich utrudnień Dubaj był jak dotąd na tyle atrakcyjny, że wiele firm przymykało oczy na dolegliwe życzenia gospodarzy i różnice kulturowe. - Obsługiwany przez nas rynek rozrastał się od kilku lat w tempie 5 - 10 proc. rocznie. To świetny biznes - dodaje Anna Grodowska z działającej w Dubaju polskiej firmy CAN-PACK, która zaopatruje cały region Zatoki Perskiej w puszki do napojów.

Dubajska gigantomania

Pierwszym sygnałem rosnących aspiracji Dubaju było wzniesienie biurowca World Trade Centre, który był pod koniec lat 70. najwyższym budynkiem świata arabskiego i został nawet z tej okazji uwieczniony na banknocie o nominale 100 dirchamów, oficjalnej walucie Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Pierwszym krokiem do rozkręcenia ruchu w dubajskim interesie było też powołanie linii lotniczych Emirates. Dziś z hotelowego dachu łatwo przeoczyć World Trade Center. Wzdłuż ulicy Szejka Zaida i okolicach wyrosło bowiem ponad 200 wieżowców, których wysokość przekracza 150 m. I one zostały jednak szybko zepchnięte w cień przez nowe wyższe i nowocześniejsze projekty.

Na przykład oddany w 2000 r. wysoki na 321 m siedmiogwiazdkowy hotel Burj Al Arab, gdzie najmniejszy apartament mieści się na 170 mkw., a największy to prawie 800-metrowe Sale Królewskie. W tym przybytku ceny wahają się od 1000 do 28 000 dol. za noc. Dodatkową atrakcją jest to, że przypominająca wyprężony na wietrze żagiel budowla stoi z kolei na jednej ze sztucznych wysp w superekskluzywnej dzielnicy rezydencyjnej Jumeira. Stamtąd jest już bardzo blisko do słynnych Palm Islands: 50 sztucznych wysp, na których zbudowano po kilkanaście ekskluzywnych willi. Te inwestycje już doprowadziły do dziesięciokrotnego poszerzenia linii brzegowej Dubaju. Turyści podziwiający te monstrualne budowle rodem z bajki mogą zrobić zakupy w Dubai Mall: otwartym rok temu - oczywiście największym na świecie - centrum handlowym.

W Dubaju wszystko musiało być albo największe, albo najbardziej luksusowe. - Dwa razy odwiedzałyśmy Zatokę Perską w ramach prezentacji mody i biżuterii. W Dubaju przepych był tak duży, że noszone przez nas kolie z brylantami zdawały się nie robić na nikim większego wrażenia. Dość powiedzieć, że naszego bezpieczeństwa strzegło zaledwie dwóch ochroniarzy na dwadzieścia bardzo drogich kolii. Gdy z tą samą kolekcją pojawiałyśmy się w Europie, na nogi stawiano ich cały oddział - mówi nam Julia, modelka pracująca na Bliskim Wschodzie.

Fatamorgana szejków

A plany emira Muhammada ibn Raszida Al-Maktuma były coraz śmielsze. Tylko w ostatnich latach wystartowało w Dubaju 59 projektów z budżetem przynajmniej 50 mln dol. każdy. Wśród nich radykalna rozbudowa systemu sztucznych wysp tworząca coraz bardziej wyszukane kompozycje ze słynną repliką mapy świata na czele. Po realizacji tzw. Waterfront Projekt na utworzonych sztucznie na wodach Zatoki Perskiej wyspach zamieszkać mogło ponad milion ludzi, połowa obecnej populacji emiratu. Oprócz tego Nakheel Tower, nowy wysokościowiec, który miał sięgnąć niewiarygodnych 1400 m, albo park rozrywki Dubailand, czyli zwielokrotniony do monstrualnych rozmiarów bulwar The Strip w Las Vegas. Wreszcie Asia Asia, największy na świecie hotel liczący... 3500 pokoi. Dziś już wiadomo, że większość z tych projektów, w których rozmywały się granice możliwego i niemożliwego, nigdy nie doczeka się realizacji.

Okazało się bowiem, że Dubaj przekroczył granicę ekonomicznego rozsądku. Aby zrozumieć dlaczego, wystarczy na chwilę oderwać wzrok od imponujących wysokościowców i zajrzeć na puste parcele pomiędzy nimi. Z tej perspektywy miasto wygląda jak olbrzymi rozgrzebany plac budowy. Eksperci z branży oceniają, że obecnie w tym niewielkim, zajmującym niespełna 4 tys. kmkw. arabskim emiracie stoi co piąty dźwig znajdujący się dziś w użyciu na całej kuli ziemskiej. Jednak to, co przez lata cieszyło budowlańców, okazało się zabójcze dla całej gospodarki.

- Rozpęd dubajskiego rozwoju zaburzył równowagę tego wielkiego organizmu miejskiego, w szczególności wywindował koszty utrzymania biznesu, zwłaszcza lokalowe, na niebotyczne wyżyny niewspółmierne do potencjału przychodów - mówi Paweł Kłęczek. Efekt najlepiej widać w nocy. W większości biurowców światło świeci się w najwyżej jednym czy dwóch oknach. A w budynkach mieszkalnych procent pustostanów sięga 25 proc. Na dodatek, gdy nadszedł globalny kryzys, firmy zaczęły ciąć koszty, a nawet wycofywać się z arabskiej megalopolis. W efekcie w ciągu ostatniego roku ceny wynajmu spadły o 40 proc., a ceny nieruchomości o połowę. Takiego szoku nie wytrzymały z kolei dubajskie holdingi, które i tak finansowały ciągłą rozbudowę głównie z kredytów. Katastrofa stała się faktem.

Czytaj dalej...



Co dalej z Dubajem, który jeszcze kilka miesięcy temu szczycił się, że jest na najlepszej drodze do zastąpienia innych centrów finansowych przeżywających kłopoty? - Będzie trochę normalniej. Teraz zbuduje się tylko to, co ma sens - mówi Eckhart Woertz z Gulf Research Centre. Doraźny pożar pomoże ugasić sąsiednie Abu Zabi, które da Dubajowi 5 mld dol. kredytu. Pomogą też turyści, głównie Hindusi i Chińczycy, dla których dubajskie wspaniałości od lat są celem pielgrzymek.

Światowa gospodarka też raczej wyjdzie bez szwanku, bo mimo wielkiego szumu i prężenia muskułów Dubaj de facto nie znaczył jeszcze tak wiele w globalnym systemie finansowym. Skończy się tylko pewien sen. Marzenie, że w ciągu kilku dekad zbudować można potęgę, na którą w innych częściach świata pracowano przez kilka wieków.