W środę w Izbie Gmin prowizorium budżetowe (Pre-Budget Report) na przyszły rok finansowy przedstawił brytyjski minister finansów Alistair Darling. Od lat nie było ono oczekiwane z takim zainteresowaniem, bo też od lat gospodarka Zjednoczonego Królestwa nie była w tak poważym stanie.

Reklama

Wielka Brytania jako ostatnia z głównych potęg ekonomicznych wciąż jeszcze nie wyszła z recesji.

Darling przyznał, że spadek PKB będzie w tym roku wyższy niż zakładano - zamiast 3,5 proc. na minusie będzie to -4,75 proc., a deficyt budżetowy z planowanych 175 miliardów funtów wzrośnie do 178. Mimo iż premier Gordon Brown w listopadzie zapowiadał zmniejszenie deficytu w ciągu najbliższych czterech lat o połowę, Darling na razie nie zdecydował się na radykalne cięcia wydatków publicznych - i w przyszłym roku zadłużenie państwa pozostanie praktycznie na tym samym poziomie (176 mld). "Rząd nie ma wielkiego pola manewru jeśli chodzi o ograniczanie wydatków, bo najważniejszą sprawą jest teraz wyjście z recesji" - mówi nam Iain Begg, ekonomista z London School of Economics. Przyznaje on jednak, że niektóre pomysły Darlinga zahaczają o populizm.

Tym, co przede wszystkim podchwyciły media, jest jednorazowy, 50-proc. podatek od premii i bonusów dla bankierów. Objęte nim miałyby zostać wszystkie nagrody, których wartość przekracza 25 tys. funtów. Darling wyjaśnia, że ma on złamać obowiązującą w londyńskim City kulturę hojnego premiowania bankowców niezależnie od wyników finansowych. "Z punktu widzenia budżetu ten podatek nie ma żadnego znaczenia, bo potencjalne dochody z tego tytułu szacowane są na 550 milionów funtów. To polityczny gest w stronę wyborców, którzy winą za kryzys obarczają banki" - mówi Begg.

Zapewne z myślą o wyborach parlamentarnych, które muszą się odbyć najpóźniej w pierwszym tygodniu czerwca, Darling zapowiedział też, że od kwietnia emerytury wzrosną o 2,5 proc., zaś zasiłki na dzieci i dla osób niepełnosprawnych o 1,5 proc. W ostatnich dniach rządzący od 1997 r. laburzyści zmniejszyli stratę do Partii Konserwatywnej do ośmiu punktów proc., ale to wciąż jeszcze za mało by utrzymać władzę.

Dzień wcześniej w waszyngtońskim Brookings Insitution swój antykryzysowy program przedstawił Barack Obama. USA wyszły już z recesji, ale cały czas zmagają się z bezrobociem, które utrzymuje się na poziomie 10 proc.

To m.in. z tego powodu poparcie dla amerykańskiego prezydenta spadło poniżej 50 proc. Obama zapowiedział, że niewykorzystane 200 mld dolarów z 700-miliardowego funduszu stworzonego w zeszłym roku na pomoc sektorowi finansowemu przekazane zostanie na tworzenie nowych miejsc pracy. Zaapelował w tym celu do Kongresu o uchwalenie nowych wydatków na budowę i naprawę dróg, lotnisk czy mostów, co z miejsca wzbudziło skojarzenie z Rooseveltowskim New Dealem. Ale Republikanie, którzy w listopadzie będą próbowali odzyskać kontrolę nad Kongresem, uważają, że zamiast wydawać kolejne miliardy, Obama lepiej by zrobił zmniejszając deficyt budżetowy. Wynosi on 1,3 biliona dolarów i jest największy w historii.