Zmniejszone one zostaną o 30 do 35 proc. Bonusy dla pracowników służby cywilnej będą mniejsze o 12 proc. Wzrosną natomiast VAT - z 19 do 21 proc., akcyza na papierosy i alkohol - o 20 proc. i cena benzyny - o osiem eurocentów na litrze. Podniesiony zostanie - o nieustaloną jeszcze wielkość - podatek od dóbr luksusowych. To wszystko pozwoli zaoszczędzić 4,8 miliarda euro.

Reklama

"Te decyzje są niezbędne dla przetrwania kraju i gospodarki" - mówił Papandreu. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Greckie związki zawodowe oświadczyły, że obcięcie 13. i 14. pensji jest wypowiedzeniem wojny i zapowiedziały na 16 marca trzeci już ogólnokrajowy strajk sektora publicznego. Poprzedni miał miejsce po tym, jak w połowie lutego socjalistyczny rząd ogłosił 10-proc. redukcję płac w sektorze publicznym, podniesienie wieku emerytalnego o dwa lata i zapowiedział walkę o lepszą ściągalność podatków. "To bardzo trudny dzień dla nas. Po tych cięciach znajdziemy się na krawędzi. To, że ubodzy emeryci płacą za kryzys, jest hańbą" - mówił Panagiotis Wawugios, szef związku emerytowanych pracowników służb cywilnych.

Niezadowoleniu Greków trudno się dziwić, bo pakiet oszczędnościowy boleśnie odczują oni na własnej skórze. Statystyczny Grek zarobił w zeszłym roku ok. 22,5 tysiąca euro, co uwzględniając parytet siły nabywczej, stanowi 95 proc. średniej w Unii Europejskiej. Dla porównania - w Polsce PKB na głowę mieszkańca jest to ok. 57 proc. W tym roku jednak ich realne zarobki się zmniejszą - i to znacznie.

Biorąc pod uwagę tylko ogłoszone już cięcia płac i premii, dochody statystycznego pracownika greckiej budżetówki będą w tym roku mniejsze nawet o blisko3300 euro, czyli w porównaniu z ubiegłym rokiem o jedną siódmą. A dotyczy to sporej ilości ludzi, bo sektor budżetowy w Grecji jest jak na Unię bardzo rozbudowany - pochodzi z niego 40 proc. wartości greckich pensji i wytwarza 40 proc. PKB kraju.

Reklama

czytaj dalej



"Zarobki w strefie budżetowej spadną w największym stopniu. Jeśli chodzi o całą gospodarkę, to takie wyliczenia są znacznie trudniejsze, ale myślę, że dochód na głowę będzie mniejszy o co najmniej pięć proc." - mówi DGP grecki ekonomista Vassilis Monastiriotis.

Reklama

Na dodatek redukcja pensji to nie wszystko, bo w związku z podniesieniem podatków pośrednich zwiększą się także wydatki. Grecy już wcześniej narzekali, że po przyjęciu euro ceny w kraju zrównały się z najbogatszymi krajami Unii, a zarobki nie (w porównaniu z krajami starej Unii rzeczywiście są one o kilkanaście procent mniejsze). Co więcej, według wyliczeń greckiej organizacji broniącej praw konsumentów cena koszyka kilkudziesięciu podstawowych towarów codziennego użytku w greckich sklepach należy do najwyższych w Europie. Wreszcie - spadnie poziom świadczeń i usług publicznych - rząd zamroził tegoroczne emerytury, obcięto środki na szkolnictwo, transport publiczny, szpitale. "Powrót do stanu z 2007 roku może Grekom zająć nawet 10 lat" - ocenia w rozmowie z DGP Keith Featherstone z London School of Economics.

Jednak tym, co w największym stopniu może przyczynić do spadku poziomu życia Greków, będzie zapowiadana przez ministra finansów Giorgiosa Papakonstantinu większa ściągalność podatków. Według wyliczeń jego resortu około 20 proc. mieszkańców Grecji zarabia powyżej 100 tysięcy euro rocznie. Tymczasem w zeznaniach podatkowych aż 90 proc. osób deklaruje dochody poniżej 30 tysięcy euro. Z punktu widzenia indywidualnego podatnika takie oszustwo jest bardzo opłacalne - zmniejszenie rocznego dochodu ze 100 do 30 tysięcy euro pozwala zaoszczędzić 28 tysięcy euro podatków.

Ale z punktu widzenia całej gospodarki to przynosi opłakane skutki. Straty fiskusa z tego tytułu szacowane są na 15 miliardów euro rocznie, tymczasem cały grecki dług publiczny przekracza 300 miliardów euro. Jeszcze bardziej wymowny jest fakt, że to więcej niż cały zakładany na ten rok deficyt budżetowy (14,22 mld euro) . Stąd prosty wniosek, że Grecy, którzy niepłacenie podatków mają we krwi, sami są sobie winni.