Semaj Booker, mały czarnoskóry chłopczyk, wśród nastolatków w stanie Waszyngton znany jest z szalonych pomysłów.

W ostatnią niedzielę chłopak ukradł samochód i pędził nim 160 km/h. Policja ruszyła za nim w pościg, ale to go nie zraziło. Pościg zakończył się pechowo dla chłopaka - silnik stanął w ogniu. Cwaniaczek próbował dalej uciekać, ale uderzył w drzewo. Potem nie chciał wyjść z rozwalonego auta - policja musiała go wyciągnąć siłą przez wybitą szybę.

Jego matka nawet specjalnie się tym wybrykiem nie zdziwiła. Dlaczego? Bo to już trzecie auto, jakie ukradł 9-latek. Jak nauczył się prowadzić samochody? "Na grach komputerowych" - tłumaczy matka.

Następnego dnia Semaj obudził się z nowym pomysłem w głowie - ucieczka samolotem. Najpierw dojechał do oddalonego o prawie 100 km lotniska w Seattle. Nie miał ani rezerwacji, ani biletu, ale tak zagadał ochronę i stewardesy, że wpuścili go pokład samolotu. Wmówił pracownikom linii, że jego matka już jest w maszynie. Stewardesy dały mu więc wejściówkę. W ten sposób przez Phoenix doleciał aż do San Antonio na południu USA. Tysiące kilometrów, pół Stanów Zjednoczonych. Stamtąd chciał lecieć do Dallas, ale zabrakło mu inwencji - nie potrafił powiedzieć, jak nazywa się jego rodzic, który miał być na pokładzie. Policja go zatrzymała.

Fatalne zachowanie ochrony na lotniskach zdenerwowało polityków. Sprawą zainteresowali się nawet kongresmeni. "Jeśli 9-latek potrafi oszuka procedury bezpieczeństwa, to musimy je zmienić!" - grzmiał Norm Dicks, republikanin z Teksasu.