Listopad 1942 r. Do francuskiej Tunezji wkraczają żołnierze Afrika Korps. Na 100 tys. miejscowych Żydów pada blady strach. Naziści, tak jak w Europie, każą im nosić na ramieniu gwiazdę Dawida, konfiskują dobytki i znęcają się nad "podludźmi". Tunezja, jedyny afrykański kraj, który znalazł się pod bezpośrednią okupacją III Rzeszy, staje się jedynym w Afryce miejscem nazistowskich eksperymentów.

Chaled Abdulwahab, kolonialny urzędnik i archeolog amator ze śródziemnomorskiej Mahidy, z przerażeniem przygląda się antyżydowskiemu terrorowi. Najpierw ratuje przed gwałtem miejscową Żydówkę. Gdy widzi, że Niemcy zamierzają wymordować jego sąsiadów, postanawia działać. Ponad 20 Żydów - mężczyzn, kobiet i dzieci - wywozi na swoją farmę pod miastem. Będzie ich ukrywać aż do wyzwolenia miasta przez aliantów.

Sześćdziesiąt lat później. Początek 2002 r. Po zamachach 11 września w krajach arabskich przechodzi kolejna fala antysemityzmu - gazety udowadniają, że to Mossad wysadził w powietrze Twin Towers, a przy okazji wraca język negowania Holocaustu jako "wymysłu syjonistycznego reżimu". Robert Satloff, nowojorski politolog pochodzenia żydowskiego, ma tego dość.

"Przeniosłem się do Maroka, żeby w północnej Afryce szukać Arabów, którzy ratowali Żydów przed Niemcami" - mówi w jednym z wywiadów.

To Satloff natrafi na zupełnie zapomnianą postać, Chaleda Adbulwahaba.

Sam bohater nie żyje. Umiera w 1997 r. jako zupełnie nieznany bohater II wojny. Jego nowy kraj, niepodległa Tunezja, nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Izraelem i podobnie jak inne kraje arabskie dopuszcza urzędowy antysemityzm - spuściznę po wojnach żydowsko-arabskich i konflikcie o Palestynę.

Historię Tunezyjczyka Satloff usłyszał kilka lat wcześniej jeszcze w USA. Opowiedziała mu ją w Los Angeles Anna Bourkis, córka ocalonej przed gwałtem kobiety. Miała wówczas 11 lat i sama również zawdzięcza Arabowi życie. W tunezyjskiej Mahidzie Satloff odnajdzie ludzi, którzy potwierdzą jej opowieść.

To on - autor książki o Holocauście na ziemiach arabskich - zgłosi pośmiertną kandydaturę Abdulwahaba do medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. To najwyższe odznaczenie w Izraelu, przyznawane od 1963 roku nie-Żydom, którzy odważyli się ratować ofiary Holocaustu. Wśród 20 tys. odznaczonych (jedna czwarta to Polacy) jest 60 muzułmanów, ale większość to mieszkańcy Bałkanów. Do tej pory nie było ani jednego Araba.

"Takich osób jak Chaled Abdulwahab było dużo więcej" - twierdzi Satloff, który wierzy, że przełamie żydowsko-arabskie stereotypy. "Jestem przekonany, że zasługuje on na medal i że nie będzie ostatnim arabskim Sprawiedliwym".

W Izraelu już dziś mówi się, że drzewko zasadzone przez rodzinę Abdulwahaba będzie symbolem pojednania.

"Jeżeli zapadnie pozytywna decyzja, to będzie wielki przełom" - uważa Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Polsce, według którego pierwsza nominacja dla Araba nie jest wcale przypadkiem. "W Izraelu jest coraz więcej osób, którym zależy na dialogu z Arabami" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM i przypomina, że trzy tygodnie temu w izraelskim rządzie zasiadł pierwszy w historii arabski muzułmanin, minister nauki i techniki Raleb Mudżadele.

" Dwa lata temu w Marszu Żywych w Oświęcimiu wzięła udział mieszana, żydowsko-arabska delegacja. Dla jej uczestników było to bardzo głębokie przeżycie" - mówi Szewach Weiss. "Obie strony patrzą na siebie zupełnie inaczej, kiedy wiedzą, że Zagłada wydarzyła się naprawdę".

W Yad Vashem nie chciano spekulować na temat szans arabskiego kandydata.

"Rozpatrzenie każdej nominacji jest indywidualne, zwykle trwa kilka miesięcy" - powiedziała DZIENNIKOWI rzeczniczka instytutu Estee Jaari.

























Reklama