Na łamach włoskiego tygodnika "Chi" Mari opowiedział, jak 94-letni Pertini w ostatnich chwilach swego życia w lutym 1990 roku prosił o wizytę swego przyjaciela, Jana Pawła II. Papież natychmiast odwołał zaplanowane wcześniej audiencje i udał się do rzymskiego szpitala.
"Tam zaś pojawił się absolutnie nieoczekiwany problem. Żona Pertiniego nie pozwoliła mu wejść do pokoju ani nawet nie spojrzała na Jana Pawła II" - relacjonuje fotograf.
"Ojciec Święty nie nalegał, ale wyjaśnił, że został wezwany przez swego umierającego przyjaciela. Potem widząc, że nic nie da się zrobić, zwrócił się do pani Pertini: <Czy mogę prosić o krzesło? W ten sposób mogę być blisko niego także pozostając na zewnątrz>. Żona prezydenta odpowiedziała papieżowi, że może robić, co chce" - opowiada Arturo Mari.
Dodaje, że papież zaczął się modlić w korytarzu przed drzwiami. Odmówił różaniec i część brewiarza. Na koniec Jan Paweł II powiedział: "Teraz on już jest spokojny". Wstał z krzesła i wyszedł.
Sandro Pertini (1896-1990) był prezydentem Włoch w latach 1978-1985 i przyjaźnił się z polskim papieżem. 13 maja 1981 roku, w dniu zamachu na placu Świętego Piotra, pojechał natychmiast do kliniki Gemelli, gdzie ciężko ranny Jan Paweł II był operowany.
Rewelacjom fotografa zaprzecza prezes fundacji im. Sandro Pertiniego, Pietro Pierri. Według niego prezydent był niewierzący i nie nawrócił się nawet na łożu śmierci.