Ona - wieczna rewolucjonistka, kandydująca na prezydenta Francji po raz szósty, on - cudowne dziecko francuskiej ultralewicy, młody i wykształcony. A wraz z Arlette Laguiller i Olivierem Besancenotem do walki o Pałac Elizejski stanie w najbliższą niedzielę co najmniej pięcioro im podobnych. Lewacy stanowią większość spośród 12 kandydatów na prezydenta Francji. Choć nie mają szans, to i tak przyciągają tłumy, a telewizyjną kampanię zmienili w paradę marksistowsko-leninowskiej retoryki.

"Robotnicy! Robotnice!" - Arlette Laguiller rozpoczyna swoje spoty telewizyjne. Najczęściej na tle biblioteczki z książkami, bez makijażu, niechlujnie ubrana, o krótkich, siwych włosach. "Własność prywatna powinna zostać zastąpiona własnością kolektywną. Państwo ma natychmiast dać wszystkim mieszkania. Bezrobocie ma zniknąć" - mówi. Laguiller ma 67 lat, a za sobą starty we wszystkich wyborach od 1974 roku. To pierwsza kobieta, która kiedykolwiek walczyła o francuską prezydenturę. "Nie mam złudzeń, że wygram wybory. Po prostu pokazuję ludziom, co ma obowiązek zrobić przyszły prezydent" - mówi.

W latach 70. i 80. rzeczniczka trockistowskiej organizacji Walka Robotnicza była bardziej agresywna. "Należy zniszczyć aparat państwa burżuazyjnego, jego rząd, jego parlament, jego sądy"- mówiła, zdobywając tą retoryką w 1974 roku ponad 2 procent głosów. Później domagała się likwidacji armii i nacjonalizacji gospodarki. Dziś emerytowana maszynistka, która całe życie przepracowała w banku Credit Lyonais, jest rzeczniczką bezdomnych i bezrobotnych.

Jej wyborczy rekord to 5,3 procenta głosów wywalczone w 1995 roku. Teraz na wiecach, które zawsze kończy "Międzynarodówka", zapowiada, że to ostatnie wybory - jej organizacja ma wystawić kogoś młodszego. Kogo? Nie wiadomo. Członkostwo w Lutte Ouvriere jest tajne, a bojownicy "pozostającej w pogotowiu rewolucyjnym" bojówki mają zakaz zawierania ślubów i zachęcani są do tego, by nie mieć dzieci. Na wypadek, gdyby wreszcie wybuchła wieszczona przez organizację komunistyczna rewolucja.

Jej młodszy o ponad trzy dekady rywal nie opowiada o Leninie, choć jego partia to Komunistyczna Liga Rewolucyjna (LCR). 33-letni Olivier Besancenot kandydował już raz na prezydenta - w 2002 roku zebrał aż 4,2 procenta głosów, oczarował prawie półtora miliona wyborców, a gdyby prezydenta wybierała jedynie młodzież do 25. roku życia, byłby w drugiej turze!

Dziś w rytmie rapu pokazuje się na czarnych przedmieściach, na tle nieczynnych fabryk albo na pokrytej smogiem paryskiej ulicy. "Należy zakazać zwalniania ludzi z pracy" - mówi. Przeciwnik globalizacji, uczestnik światowych forów to typ "rewolucjonisty książkowego". Elokwentny, cytujący na przemian Różę Luksemburg i Ernesto "Che" Guevarę, ubrany w czarny golf nie odwołuje się do przemocy, nie wzywa do niszczenia państwa. "Musimy po prostu skończyć z 30 latami ekonomicznego liberalizmu i wyzysku" - mówi.

Dla obojga troje głównych kandydatów - Nicolas Sarkozy, Ségolene Royal i Francois Bayrou - to kandydaci burżuazji. Royal nawet gorsza, bo jako socjalistka uznawana jest za zdrajczynię lewicy. "Po co obiecuje, że zbuduje 120 tysięcy mieszkań rocznie? To przecież nic. Problemy mieszkaniowe ma milion ludzi. Royal każe im czekać na mieszkania 10 lat" - mówi Laguiller. "To taka lewica, która cały czas się cofa, podczas gdy powinna stawić czoło prawicowym hasłom" - twierdzi Besancenot.

Za dwójką najbardziej barwnych kandydatów ultralewicy ciągną się inni. José Bové, dawny lider zrewoltowanych rolników, hodowca owiec i producent sera roquefort, słynął przez lata jako obrońca dotowanego rolnictwa. Blokował drogi, a w połowie lat 90. cała francuska lewicowa elita domagała się zwolnienia go z więzienia, gdy zdemolował bar McDonalds'a - czyn, po którym okrzyknięto go bohaterem w walce z "mac-dominacją USA". Dziś stracił impet.

W zanadrzu francuskiej ultralewicy są jeszcze Marie-George Buffet i Dominique Voynet, dwie byłe minister w koalicyjnym rządzie Lionela Jospina 1997 - 2002. Pierwszą popiera coraz mniej ruchawa Francuska Partia Komunistyczna (PCF), w której pani Buffet przez lata pięła się ścieżką partyjnej kariery. Teraz straszy rodaków zwycięstwem prawicy. "Ona daje wam prawo do bezrobocia, wyrzuca was na ulicę" - mówi. W ubiegłym roku wysłała list do chorego Fidela Castro, przekonując, że jego nagła choroba zasmuciła Francuzów. Całą plejadę lewaków różnej maści zamyka Gérard Schivardi z niewielkiej Partii Robotniczej, mer jednego z miasteczek, który na swoich plakatach zapowiada, że Francja pod jego rządami wystąpi z Unii Europejskiej.

"Przyzwyczailiśmy się przez lata, że ultralewica robi z wyborów swój spektakl. Pięć lat temu również około połowy kandydatów reprezentowało różne skrajnie lewicowe prądy. Francuzi są w o wiele większym stopniu zdolni tolerować radykałów lewicowych niż prawicowych" - mówi DZIENNIKOWI politolog Bruno Cautres z instytutu Sciences Po.

Twardy orzech do zgryzienia ma jednak sztab Ségolene Royal. Naturalną koleją rzeczy powinno być, że w drugiej turze zbierze głosy wszystkich przegranych lewicowców. Musi się jednak liczyć, że część z nich uzna ją za gorszą "burżujkę" od Sarkozy'ego i zachęci swoich do bojkotu. Socjaliści mają też traumę po wyborach 2002 roku. Besancenot cieszył się wtedy ze swoich 4 procent, ale to właśnie jego sukces wyeliminował z drugiej tury lewicowego premiera Lionela Jospina i doprowadził do dogrywki między prawicowym Chirakiem oraz ultraprawicowym Jean-Marie Le Penem. Po tym upokorzeniu lewica do dziś się w dużej mierze nie pozbierała.

Teraz ma inny problem - pani Royal depcze po piętach liberał Francois Bayrou. Naturalną koleją rzeczy powinien być zwrot ku centrum i próba podebrania mu głosów, jednak każda wolta powoduje, że najbardziej socjalistyczni wyborcy zwracają się ku rewolucyjnemu skansenowi. Od dłuższego czasu socjalistka musi się zachowywać tak samo jak pani Laguiller. "Akcjonariusze już dostali swoją część zysku" - dlaczego wam, robotnikom, nic nie zapłacono - mówiła niedawno, odwiedzając jeden ze strajkujących zakładów.

Na wszelki wypadek na ulicach francuskich miast pojawiły się plakaty, żeby alterglobaliści, anarcho-syndykaliści, feministki, zieloni, przeciwnicy McDonald'sów, zwolennicy socjalizmu naukowego i utopijnego już w pierwszej turze skupili się wokół socjalistycznej kandydatki. "Głosujesz na lewicę. Chcesz Besancenota albo Laguiller. Oddaj głos na Royal, bo w drugiej turze może być już za późno" - wieszczą plakaty. Na jednym z nich ktoś dopisał: "Nie zagłosuję na żadnego. Wyjeżdżam z miasta".