"Przed Jurijem Łużkowem stoi jeszcze zbyt wiele zadań, by myśleć o zmianie na stanowisku mera Moskwy" - powiedział wczoraj prezydent podczas wizyty w moskiewskiej dzielnicy Kurkino. Putin przesądził w ten sposób sprawę kolejnej kadencji wszechmocnego burmistrza, który niepodzielnie rządzi stolicą niemal od upadku Związku Sowieckiego. 70-letni mer już trzy razy wygrywał lokalne wybory, ale tym razem jego los zależał od prezydenta, bo od 2004 r. to w jego gestii leży mianowanie lokalnych liderów.

To dlatego od kilku miesięcy w merostwie panowała nerwowa atmosfera. Władimir Putin, który lubi obsadzać kluczowe stanowiska zaufanymi ludźmi, i tym razem mógł skorzystać z okazji, by na stołku burmistrza usadowić kogoś ze swojej ekipy. Jedynym, którego nie ogarnęła panika, był sam Łużkow. Kontroluje miliardy dolarów, ma wpływy w rosyjskich regionach i doskonale wie, że Putin musi się z nim liczyć.

"Łużkow jest w stolicy bardzo popularny i Putin zwalniając go przed wyborami parlamentarnymi, ukręciłby tu sam na siebie bicz" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM publicysta "Kommiersanta" Dmitrij Kamyszew.

W ciągu piętnastoletnich rządów w stolicy Łużkow stał się bowiem niemal ikoną wszystkich sukcesów miasta. "Mieszkańcy stolicy lubią go, bo wierzą, że to jemu zawdzięczają życie w najbogatszym mieście Rosji" - mówi Boris Makarenko z rosyjskiego Centrum Technologii Politycznych. "Nikt tak jak on nie potrafi też zarządzać tym wielkim przedsiębiorstwem, Moskwą" - dodaje politolog Gieorgij Satarow, dawny współpracownik Borysa Jelcyna.

Charakterystyczną cechą "łużkowszczyzny" jest doprowadzony do perfekcji państwowy kapitalizm. "To azjatycki klan" - mówią biznesmeni, którzy doskonale wiedzą, że za pozwolenia i koncesje trzeba się dzielić z moskiewską administracją, a najbardziej intratne kontrakty i tak realizuje rodzina i najbliższe otoczenie Łużkowa (nic dziwnego, że jego żona Jelena Baturina jest najbogatszą kobietą Rosji).

Nawet dziennikarze nie ukrywają, że burmistrza lepiej nie krytykować, bo w redakcji może zjawić się podległa mu straż pożarna lub milicja i zamknąć ją pod pretekstem naruszania przepisów BHP.

Sława kontrowersyjnego burmistrza już dawno przekroczyła rosyjskie granice. Pełen temperamentu polityk regularnie gości na łamach międzynarodowej prasy. Pomimo słusznego już wieku wciąż tryska energią i nie przepuszcza okazji, by wypowiedzieć się na każdy drażliwy temat. Najlepiej wyraziście i kontrowersyjnie.
To Łużkow nawoływał do bojkotu estońskich towarów, przodował w krucjatach przeciwko Łotwie, był przyjacielem adżarskiego watażki Asłana Abaszydze i żądał ponownego przyłączenia Krymu do Rosji - za co zresztą został na Ukrainie ogłoszony jako persona non grata.

Słynie z rasistowskich poglądów i dla nikogo nie jest tajemnicą, że nie znosi przybyszów z Kaukazu, których zresztą kiedyś publicznie nazwał czarnuchami. To jego służby słyną z nieustannego nękania czeczeńskich imigrantów, a w Moskwie wyjątkowo skrupulatnie przestrzega się obowiązku meldunkowego, bez którego nikt nie może w niej przebywać dłużej niż trzy dni.














Reklama