"Rozmawialiśmy o tym, jak pogodzić rosnące zapotrzebowanie na energię z ambitnymi zobowiązaniami ekologicznymi" - mówiła Merkel we wtorek po wyjściu z trwającego kilka godzin szczytu energetycznego z udziałem przedstawicieli świata polityki, biznesu i nauki. Kanclerz nie ukrywała, że najbardziej podoba jej się następujący scenariusz: zawieszenie uchwalonej siedem lat temu przez lewicę i Zielonych ustawy o zamknięciu niemieckich siłowni atomowych.

Reklama

"Nie tak się umawialiśmy" - denerwował się siedzący obok Merkel minister ochrony środowiska z SPD Sigmar Gabriel. "W umowie koalicyjnej zapisaliśmy przecież wyraźnie: nie ruszamy kompromisu atomowego. Do 2021 r. wszystkie niemieckie elektrownie atomowe muszą zniknąć" - podkreślił Gabriel. "Nikt nie mówi tu o podjęciu decyzji przed rokiem 2009" - odparowała szybko Merkel.

Aluzja była czytelna: będąca małżeństwem z rozsądku Wielka Koalicja CDU - SPD wytrwa do wyborów w 2009 r., ale ani dnia dłużej. A najnowsze sondaże pokazują jednoznacznie, że CDU nie będzie już potrzebowała lewicy do rządzenia krajem, bo ma ona rekordowo niskie notowania. A wtedy droga do zmiany ustawy o zamykaniu elektrowni atomowych stanie otworem.

Merkel już rozpoczęła przygotowywanie gruntu, bo zadanie jest niezwykle trudne: musi przekonać do atomu wyjątkowo sceptycznych w tej kwestii Niemców. "Ruch antyatomowy, który zrodził się w środowiskach lewicowych na fali strachu po katastrofie elektrowni w Czarnobylu, wciąż jest bardzo wpływowy" - mówi DZIENNIKOWI Elmar Altaver, ekspert z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.

Reklama

Przeciwnicy atomu zwracają też uwagę na inne problemy: co robić z odpadami atomowymi i skąd pozyskiwać potrzebny do produkcji energii jądrowej uran? Biorąc pod uwagę właśnie te obawy, koalicja SPD - Zieloni w 2000 r. zdecydowała: nie będziemy budować żadnych nowych elektrowni, a istniejące trzeba pozamykać.

"Wkrótce jednak okazało się, że nie jest to dobre rozwiązanie" - mówi DZIENNIKOWI politolog z renomowanego Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej Frank Umbach. Był on jednym z pierwszych ekspertów, którzy zaczęli zadawać ówczesnemu lewicowemu rządowi niewygodne pytania: skąd brać energię dla ponad 80-milionowego kraju, skoro alternatywa w postaci pozyskiwania jej ze źródeł odnawialnych nie zdaje egzaminu? I drugie, jeszcze ważniejsze: jak uniknąć uzależnienia od dostaw gazu z Rosji w sytuacji, gdy Kreml traktuje swoje gigantyczne złoża jako narzędzie do realizacji celów geopolitycznych?

"Kanclerz Merkel dużo lepiej niż jej poprzednik Gerhard Schröder rozumie te argumenty i jako pierwszy kanclerz w historii uczyniła z polityki energetycznej ważne narzędzie swojej polityki zagranicznej. To dlatego Merkel chce powrotu do atomu" - mówi DZIENNIKOWI Umbach.
Jeśli argument geopolityczny nie wystarczy, Merkel ma jeszcze jednego asa w rękawie. "Energia atomowa to przecież czyste, nieszkodzące środowisku rozwiązanie" - mówił wczoraj niemiecki minister gospodarki Michael Glos. Być może w ten "zielony" sposób uda się Merkel przekonać Niemców do rehabilitacji atomu.