"Iran teraz pomaga wszystkim: i Al-Kaidzie, i sunnitom i szyitom" - grzmiał ostatnio gen. Jack Keane, doradca Pentagonu do spraw Iraku. Dodał, że ajatollahom chodzi o wywołanie jak największego chaosu, by zmusić Amerykanów do rejterady.

Informacje o polowaniu na irańskich agentów potwierdził ambasador Iraku w Waszyngtonie. "Przyznaję: Amerykanie działają teraz bardziej zdecydowanie" - oświadczył dyplomatycznie Samir Sumaidaie we wczorajszej rozmowie z dziennikiem "Washington Times".

Z powagi sytuacji zdaje sobie również sprawę sam George Bush. "Jeśli znajdziemy irańskich agentów dostarczających broń do Iraku, rozprawimy się z nimi" - mówił. Znawcy Iraku nie mają złudzeń: słowa prezydenta to zielone światło dla agentów, którzy mają zlikwidować wysłanników Mahmuda Ahmadineżada. "Teraz to priorytet dla wywiadu amerykańskiego" - uważa Anthony Cordesman, ekspert z waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych.

Najpoważniejszym przeciwnikiem dla wojsk USA w Iraku są rebelianci szkoleni przez brygady Al-Kuds. To swoisty "zarząd operacji specjalnych" działający w Gwardii Rewolucyjnej, czyli irańskiej elitarnej "armii w armii", z której wywodzi się sam prezydent Ahmadineżad. To właśnie komandosi tej formacji odpowiadają za wyszkolenie libańskiego Hezbollahu - organizacji, która zadała cios armii izraelskiej latem ubiegłego roku.

Teraz polem do popisu dla specjalistów z brygad Al-Kuds jest Irak, szkolą one i dozbrajają między innymi szwadrony śmierci wywodzące się z ulubieńca Teheranu, czyli liczących 10 tys. ludzi Brygad Badr. Irańczycy wspomagają też intensywnie najbardziej radykalne odłamy Armii Mahdiego.

Irańscy szpiedzy, o których mówią Amerykanie, używają najróżniejszych przykrywek dla swojej działalności. Tworzą np. "instytuty kultury", przez które przechodzą pieniądze i broń; z kolei w w styczniu Amerykanom udało się złapać działających na północy Iraku irańskich agentów, którzy podawali się za dyplomatów. Według byłego oficera CIA, Roberta Baera, aby nie dać się namierzyć przez amerykański wywiad, komórki Al-Kuds komunikują się ze sobą głównie za pośrednictwem kurierów, a nie urządzeń elektronicznych.

Duża część broni przemycanej z Iranu jest też rzucana na iracki czarny rynek, a stamtąd trafia w ręce bojowników innych organizacji oraz terrorystów. Właśnie tą drogą mogła ona trafić do Al-Kaidy, bo w sojusz między Teheranem a organizacją Osamy bin Ladena - o którym mówią Amerykanie - wierzy niewielu ekspertów. "Bazę" zasilają głównie sunnnici, Iran jest szyicki, a w dodatku Persowie nie przepadają za Arabami.

"Nie ma żadnego dowodu na egzotyczny sojusz Al-Kaidy z ajatollahami. Obie strony od dawna są zażartymi wrogami" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Walter Posch z Europejskiego Instytutu Studiów Strategicznych w Paryżu. Wymienienie organizacji bin Ladena w gronie sojuszników Iranu przez gen. Keane jest więc raczej orężem w wojnie propagandowej między Waszyngtonem a Teheranem niż opisem rzeczywistej sytuacji.

Mimo to Amerykanie nie mają złudzeń: z każdym dniem wpływy Iranu nad Tygrysem i Eufratem rosną. "Pochopne wycofanie się z tego kraju stworzy próżnię, którą natychmiast wypełnią siły proirańskie" - przewiduje Anthony Cordesaman.