Komunistyczny rząd w Pekinie chce decydować nie tylko o życiu i śmierci swoich obywateli, ale także o ich kolejnych inkarnacjach. Jutro wchodzi w Chinach prawo, w myśl którego aparatczycy będą zatwierdzać nowe wcielenia "żywych buddów" - czyli najwyższych tybetańskich duchownych. W ten sposób Pekin chce wzmocnić totalitarną kontrolę nad Tybetem.

Rok 2015. Na wychodźstwie w Indiach w wieku 80 lat umiera XIV Dalajlama, duchowy przywódca Tybetu. Jego inkarnacja, chłopiec urodzony dokładnie 40 dni później, zostaje odnaleziony przez mnichów w rodzinie tybetańskich uchodźców w Indiach i ogłoszony XV Dalajlamą.

"To uzurpator" - ogłasza rząd w Pekinie. Urzędnicy komunistycznego reżimu cytują obowiązujące od 1 września 2007 r. prawo pozwalające im decydować, które inkarnacje buddyjskich duchownych są legalne. Na nowego dalajlamę wskazują chłopca urodzonego w Tybetańskim Regionie Autonomicznym, jak nazywa się Tybet po przyłączeniu do Chińskiej Republiki Ludowej. Dziecko trafia pod kuratelę lojalnych wobec reżimu mnichów, a Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego czuwa, aby w przyszłości odegrał rolę, którą napisze mu Pekin.

"Taki scenariusz jest niestety prawdopodobny" - przyznaje w rozmowie z DZIENNIKIEM Thubten Samphel, rzecznik tybetańskiego rządu na wychodźstwie w Indiach. "Pekin zrealizował go już w przypadku XI Panczenlamy" - dodaje.

Urodzonego w 1989 r. chłopca tybetańscy mnisi szukali w tajemnicy przez kilka w Tybecie, utrzymując sekretny kontakt z Dalajlamą w Indiach. Kiedy w 1995 r. potwierdził on, że znaleźli właściwe dziecko, do akcji wkroczyła chińska bezpieka. Chłopiec zniknął, a lama kierujący poszukiwaniami trafił do więzienia. Los IX Panczenlamy do dziś nie jest znany, a Pekin od lat lansuje na jego miejsce podstawionego chłopca.

"Chiny zdają sobie sprawę, że ta brutalna podmiana psuje im wizerunek, bo o Panczenlamę ciągle pytają duchowni, politycy i działacze praw człowieka z całego świata. Dlatego reżim szuka nowych metod, żeby podporządkować sobie Tybet" - mówi DZIENNIK Marcin Libicki (PiS), wiceprzewodniczący grupy tybetańskiej w Parlamencie Europejskim.

Nowe przepisy przygotował urząd ds. religijnych - ten sam, któremu podlega "patriotyczny" Kościół katolicki w Chinach, w którym biskupi są często ordynowani bez zgody Watykanu. Thubten Samphel szacuje, że nowe prawo obejmie w sumie ok. 2 tys. tulku, czyli lamów, którzy według tybetańskich wierzeń odradzają się, żeby nieść światu buddyjskie oświecenie. Większość z nich, w tym przywódcy czterech najważniejszych odłamów tybetańskiego buddyzmu, przebywa na emigracji w Indiach.

Większość ekspertów obawia się, że nowe prawo będzie kolejnym narzędziem w rękach Pekinu służącym do prześladowania Tybetańczyków. "Jeżeli nikt nie będzie piętnował Chin za takie totalitarne praktyki, to po śmierci Dalajlamy tamtejsi urzędnicy mogą ogłosić, że się po prostu nie odrodził" - ostrzega poseł Libicki. Thubten Samphel nieco uspokaja, że jego rodakom w Chinach nikt nie narzuci fałszywych tulku urzędowymi decyzjami, bo marionetkowych lamów po prostu zignorują, a prawdziwych nadal będą czcić. "Ale to poważny krok wstecz w dialogu z Pekinem, który próbuje toczyć Jego Świętobliwość" - dodaje.

Sam Dalajama dawno temu przewidział kłopoty związane ze swoją śmiercią i nieskończonymi staraniami o rozwiązanie problemu Tybetu, którym poświęcił całe życie. Dziesięć lat temu powiedział, że jeżeli nie zdąży dla swej ojczyzny wynegocjować rzeczywistej autonomii, to jego inkarnacja pojawi się poza terytorium Chin.















Reklama