Chińska agencja prasowa Xinhua, powołując się na źródła wśród lokalnych władz, mówi o dziesięciu zabitych. "Ofiar jest około 80" - przekonuje w portalu Phayul.com Dhondup Tsering, Tybetańczyk żyjący w Nowym Jorku. Mieli mu o tym powiedzieć bliscy dzwoniący z Lhasy.
"Będziemy postępować surowo z tymi kryminalistami, którzy podejmują działania w celu podzielenia narodu" - powiedział przedstawiciel chińskich władz. Manifestacje w Lhasie, które wczoraj przerodziły się w zamieszki, nazwał "spiskiem separatystów".
Państwowa chińska agencja informacyjna Xinhua informuje, że dziś rano protestów w Lhasie już nie ma. Na ulicach widać ślady zajść z poprzedniego dnia.
W stolicy Tybetu manifestowało w piątek 10-20 tys. ludzi. Demonstranci atakowali budynki rządowe, rzucali kamieniami w milicję i podpalali milicyjne samochody. Manifestacje Tybetańczyków przybierają na sile od poniedziałku.
Pokojowe marsze mnichów w 49. rocznicę krwawego stłumienia tybetańskiego powstania przeciwko Chinom i ucieczki dalajlamy przerodziły się w największe od 20 lat wystąpienia antychińskie.
Organizacja obrony praw człowieka Human Rights Watch zaapelowała, żeby rząd chiński zaprosił do Tybetu przedstawiciela Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka ONZ, który wszcząłby niezależne śledztwo w sprawie starć, do których tam doszło.