"Remont kapitalny dobiegł końca. Rozpoczęły się próby lotne. Po nich pozostanie tylko pomalowanie samolotu" - przekazały Russkije Maszyny. Według korporacji, samolot wróci do Polski w połowie września.
Tupolew ten przyleciał do Samary na planowy remont w styczniu. Pierwotnie planowano, że samolot wróci do kraju 22 lipca. Później termin został przesunięty na sierpień.
Jako przyczynę przesunięcia odbioru Tu-154M z zakładów w Samarze płk Wiesław Grzegorzewski, dyrektor Departamentu Prasowo-Informacyjnego MON, podał konieczność ponownego przeglądu instalacji, m.in. elektrycznej.
Losy remontowanego samolotu nie zostały jeszcze przesądzone. MON rozpatruje trzy warianty: eksploatowanie go jako maszyny dla VIP-ów, wykorzystywanie przez wojsko do transportu oraz sprzedaż.
"Rozważane są trzy scenariusze. Pierwszy zakłada, że TU-154 wróci do wykonywania lotów w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego (odpowiadającym za przewóz najważniejszych osób w państwie-PAP). Kolejny przewiduje, że +tutka+ trafi do Sił Powietrznych jako samolot, który będzie zabezpieczał ich zdolności transportowe. Trzeci zaś, to przekazanie tupolewa do Agencji Mienia Wojskowego w celu sprzedania" - powiedział w lipcu PAP wiceszef MON Marcin Idzik.
"Decyzja w tej sprawie będzie konsultowana z kancelariami (Sejmu, Senatu, Premiera i Prezydenta - PAP); na razie żadnej wiążącej decyzji nie ma" - dodał.
W Polsce - od kwietnia - nie ma żadnego Tu-154M. Piloci nie mogą latać na tym typie samolotu, nie mają też możliwości treningów zastępczych. Polska zrezygnowała ze szkoleń na symulatorach w Rosji w 2007 roku, bo zdaniem wojskowych z Dowództwa Sił Powietrznych nie spełniały kryteriów po tym, gdy Tu-154M z 36. Specjalnego Pułku Transportowego zostały wyposażone w dodatkowe urządzenia.
Korporacja Russkije Maszyny w 100 proc. należy do kompanii inwestycyjnej Bazowyj Element, kontrolowanej przez Olega Deripaskę, oligarchę uważanego za przyjaciela premiera Władimira Putina.
Tu-154M, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem, przeszedł remont kapitalny w zakładach w Samarze w okresie czerwiec-grudzień 2009 roku. Przegląd taki każda maszyna musi przejść co pięć lat.
W katastrofie tupolewa pod Smoleńskiem 10 kwietnia zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego małżonka Maria. Polska delegacja leciała do Katynia na uroczystości upamiętniające 70. rocznicę mordu NKWD na polskich oficerach.
Komentarze (9)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeJaka byłaby reakcja władz USA w przypadku katastrofy samolotu z prezydentem Stanów Zjednoczonych na pokładzie na terytorium obcego państwa? – Natychmiast wprowadzony zostałby stan wyjątkowy w służbach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju, a być może także na jakimś określonym terenie USA lub nawet całego państwa. Wszystko zależy od tego, na terenie jakiego kraju doszłoby do katastrofy.
Załóżmy, że samolot prezydencki leciałby z Indii i rozbiłby się nad terytorium Egiptu, kraju zaprzyjaźnionego z USA. Wówczas stan wyjątkowy objąłby lokalny teren, przykładowo obszar Waszyngtonu i instytucje zarządzania kryzysowego. Stan taki miałby na celu chronić główny ośrodek decyzyjny kraju i osoby pretendujące do sukcesji po prezydencie.
W krajach takich jak USA czy Kanada ta sukcesja władzy jest ściśle określona, od razu wiadomo, że jeśli prezydent nie może pełnić swojej funkcji z jakichkolwiek powodów, natychmiast władzę przejmuje wiceprezydent. Po nim z kolei przewodniczący większości w Senacie. Jakie kroki podjęto by, gdyby do wypadku samolotu doszło na terytorium Rosji? – Jeśli wypadek miałby z kolei miejsce w sytuacji lotu do Rosji i rozbiłby się na terenie Rosji, wtedy w USA natychmiast ogłoszony byłby stan najwyższej gotowości bojowej, a sojusznicy z NATO zostaliby zawiadomieni o tym, co się stało i jakie kroki w tej sprawie podejmują Stany. Podobnie gdyby lot odbywał się do państwa, które jest w nieprzyjaznych stosunkach z USA, np. do Libii. Wówczas także od razu zawiadomiony byłby prezydent Libii o wysłaniu do tego państwa z USA specjalnej ekipy ratunkowej z zaznaczeniem, że w żadnym wypadku nie wolno nikomu dotykać bez obecności Amerykanów czegokolwiek w miejscu katastrofy.
Miejsce na pewno otoczone zostałoby przez władze lokalne odpowiednią ochroną. Po przyjeździe Amerykanów teren na pewno zostałby zabezpieczony, obfotografowany, gruntownie zbadany, w obecności oczywiście służb państwa, na terenie którego wydarzenie miałoby miejsce, i najprawdopodobniej zaproszono by przedstawicieli tego kraju do wglądu w prowadzone śledztwo. Jednak nie mieliby oni dostępu do żadnych materiałów czy urządzeń stanowiących jakąś wartość z punktu widzenia bezpieczeństwa USA.
Śledztwo byłoby wyłącznie w rękach USA? – Oczywiście, to Amerykanie prowadziliby śledztwo. Wiele czynności wykonywaliby zapewne sami, a inne przy udziale lokalnych władz, bo trzeba na przykład zabezpieczyć teren. Wyobrażam sobie, że Rosja, Libia czy jakiekolwiek inne państwo musiałoby ten porządek respektować. A wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby prezydent USA leciał nad Koreą Północną i samolot ten spadłby… Wówczas USA najprawdopodobniej rozpoczęłyby działania wojenne przeciwko Korei Północnej. Zaproponowałyby jej wysłanie swoich oddziałów, by zabezpieczyć teren katastrofy, a gdyby się na to nie zgodziła, doszłoby zapewne do konfliktu zbrojnego. USA zawiadomiłyby Rosję i Chiny, że taki krok podejmują, dodając, że nic ich nie powstrzyma.
W czyim posiadaniu znalazłby się wrak i ciała ofiar? – Amerykanie nie pozwoliliby niczego dotknąć. Dlatego że przed badaniem nie ma pewności, co i jak się stało. Istotne byłoby zbieranie wszystkich odłamków, bo one świadczą o tym, jakiego rodzaju wypadkowi uległ samolot. Oglądałem w swojej karierze ok. 250 miejsc różnych wypadków lotniczych i mój zespół projektował urządzenie do lokalizacji miejsca wypadku lotniczego. Przyznaję, że określenie położenia różnych elementów samolotu pozwala na ustalenie sposobu przebiegu wypadku. Zabezpieczenie tego materiału jest kluczowe dla wyjaśnienia przyczyn tragedii. To zrobiliby Amerykanie sami. Jakie konkretne ekspertyzy zostałyby zlecone? – Na pewno po „złożeniu samolotu” ustalono by, jakie są ubytki, i określono kierunek dalszych analiz. Załóżmy, że samolot z jakichś powodów przełamał się w powietrzu, to ustalono by, czy nie nastąpiła jakaś eksplozja. Amerykanie sami prowadziliby badania i analizy, dopuszczając w jakimś stopniu stronę np. rosyjską, bo zapewne chciałaby mieć pewność, aby bezpodstawnie nie zrzucano winy na nich. To amerykańscy lekarze dokonywaliby analizy ciał ofiar.
Podejrzewam, że do tej pory zrobiono by już symulację komputerową wypadku, to przecież nie jest takie trudne. Na pewno szczególnej analizie poddano by salonkę prezydenta, w której on przebywał, bo była ona wzmocniona, by dać prezydentowi i ludziom tam siedzącym szanse na przeżycie. Przy szybkości pojazdu ok. 157 km/h, jak podawano w mediach, salonka powinna przetrzymać to uderzenie. Badaniu na pewno zostałaby poddana czarna skrzynka.
Amerykanie musieliby mieć jej oryginał w swoich rękach. Po katastrofie Tu-154M ta skrzynka jest w dobrym stanie. Aby ją zniszczyć wskutek uderzenia, trzeba by się naprawdę napracować. Nagrania z kokpitu mogą być zniekształcone szumem, ale dobrze byłoby ich wysłuchać, także tych z części pasażerskiej. To wszystko razem z parametrami technicznymi lotu musi do siebie pasować. Nie ma takiej możliwości, aby tylko na podstawie nagrania głosowego wyciągać wnioski na temat lotu samolotu, dlatego Amerykanie musieliby dysponować oryginałem czarnej skrzynki, by wszystko odtworzyć. Brak skrzynki dowodziłby co najmniej nieprzyjaznego stanowiska danego państwa w stosunku do USA.
Za ND