Gazeta przypomina, że w historii Pokojowych Nagród Nobla tylko raz zdarzyło się, że nikt - nie tylko laureat, lecz nawet jego rodzina - nie mógł jej odebrać: było tak w 1936 r., kiedy Hitler uniemożliwił jej wręczenie niemieckiemu pacyfiście Carlowi von Osietzky'emu.

Reklama

"Nigdy od czasów nazistowskich Niemiec żaden reżim nie zareagował (na nagrodę Nobla) w tak agresywny sposób" - zaznacza "Washington Post" w artykule redakcyjnym o kampanii rozpętanej przez Pekin przeciw wyróżnieniu Liu Xiaobo.

Gazeta pisze o pospiesznym ustanowieniu "Nagrody Konfucjusza" jako "alternatywie" dla pokojowego Nobla, nazywaniu jurorów norweskich "błaznami" i akcji nacisków na rządy, aby zbojkotowały uroczystość wręczenia nagrody.

Z 65 zaproszonych krajów pod presją Chin ugięło się kilkanaście, w tym takie autokracje, jak Rosja, Iran, Kuba, Sudan, Egipt i Wenezuela, a także kraje formalnie demokratyczne i sprzymierzone z USA, jak Pakistan i Irak - zwraca uwagę "Washington Post". Te ostatnie - dodaje - są uzależnione gospodarczo i militarnie od Chin, które inwestują tam i udzielają im pomocy wojskowej.

Reklama

Dziennik ostro potępia wysoką komisarz ONZ ds. praw człowieka Navi Pillay, która "nie przyjeżdżając do Oslo, straciła wszelką wiarogodność w sprawach leżących w jej kompetencjach".

Jednak według "Washington Post" fakt, że przeważająca większość zaproszonych krajów przysłała swych przedstawicieli na ceremonię noblowską - w tym wszystkie 27 krajów Unii Europejskiej - dowodzi, że "jeśli Pekin chciał sprawdzić swoją dyplomatyczną siłę, poniósł upokarzającą porażkę".



Reklama

Podobnie, choć znacznie łagodniej w tonie, pisze o sprawie pokojowego Nobla piątkowy "Wall Street Journal".

"Uruchamiając taką brutalną, defensywną kampanię przeciw nagrodzie dla Liu, władcy Chin tym mocniej przypomnieli, że walka o wolność w Chinach daleka jest od zakończenia" - czytamy w artykule redakcyjnym konserwatywnego dziennika.