W adeńskiej dzielnicy Mansura demonstranci szturmowali budynek rady miejskiej i podpalili jeden ze stojących przed nim pojazdów.
Przed uniwersytetem w Sanie manifestanci skandowali: "Lud żąda upadku reżimu!". Około 4 km dalej lojaliści deklarowali poparcie dla prezydenta, który ich zdaniem jest gwarantem jedności kraju. "Twórca jedności jest w naszych sercach. Nie porzucimy go" - skandowano.
Demonstracja antyprezydencka z udziałem niespełna 10 tys. ludzi odbyła się w mieście Taizz w południowo-zachodnim Jemenie, 200 km na południe od Sany.
W Jemenie od dwóch tygodni trwa fala protestów zainspirowana podobnymi wystąpieniami m.in. w Tunezji i Egipcie, które doprowadziły do ustąpienia przywódców tych krajów: Zina el-Abidina Ben Alego i Hosniego Mubaraka. W ciągu ostatnich dziewięciu dni śmierć w starciach w Jemenie poniosło co najmniej 19 osób.
Prezydent Salah oświadczył w środę, że polecił służbom bezpieczeństwa chronić protestujących przeciwko niemu demonstrantów oraz położyć kres starciom i zapobiegać bezpośrednim potyczkom między zwolennikami rządu a jego przeciwnikami.
Rządzący Jemenem od 32 lat prezydent zapowiedział, że odejdzie, ale dopiero w 2013 roku, gdy upłynie jego kadencja. Obiecał, że nie będzie próbował przekazać władzy synowi.
Demonstracje w Sanie i innych miastach Jemenu były m.in. bezpośrednią odpowiedzią na ogłoszony przez Salaha zamiar zmiany konstytucji w celu przedłużenia rządów. Władze ogłosiły potem zamrożenie tych planów.
Wydarzenia w Jemenie, sąsiadującym z Arabią Saudyjską, wzbudziły szczególny niepokój USA ze względu na strategiczne znaczenie tego kraju, którego terytorium ekstremiści islamscy wykorzystują jako bazę do ataków przeciwko Amerykanom.
40 procent spośród 23 mln mieszkańców Jemenu żyje za mniej niż dwa dolary dziennie na osobę.