Takie apele słychać na każdym kroku. "W telewizji prosili, żebyśmy ograniczali użycie energii. Mamy wyłączać komputery i telewizory. To w ramach pomocy prefekturze Miyagi, której stolica Sendai najbardziej ucierpiała w trzęsieniu ziemi - mówi PAP Krystyna Suzuki, Polka z Tokio.
"Elektrownie nuklearne są zamknięte, więc może być kłopot z prądem. Przed nadejściem nocy szukałam latarek i świeczek na wypadek ciemności" - dodaje Suzuki.
Japończycy są społeczeństwem bardzo zdyscyplinowanym i karnym. Nie działają jednak telefony, więc łączność internetowa to jedyny sposób na wymianę informacji.
Choć w Tokio od rana bardzo rzadko kursują autobusy i w ogóle nie działa komunikacja kolejowa, to Japończycy nie ulegli zbiorowej histerii. Bardzo godnie i spokojnie przeżywają dramatyczne chwile ostatnich godzin.
Yukiko Yazawa, Japonka, od urodzenia mieszkająca w Tokio, widząc ogrom nieszczęścia w telewizji, cieszy się, że w japońskiej stolicy jest już spokojnie. Jest szczęśliwa, że jej dwójka dzieci bezpieczna wróciła ze szkoły do domu. "W porównaniu z Miyagi u nas jest spokojnie i dość bezpiecznie. Widziałam, jak w Urayasu drogi trzęsły się długi czas. To był okropny widok!" - informuje PAP.
"Nasz dom ma wodę, prąd, gaz, ale nie wiadomo jak długo będzie tak dobrze. Docierają do nas bowiem informacje, że już niedługo może zabraknąć energii elektrycznej" - dodaje. Mąż Japonki pierwsze godziny po trzęsieniu ziemi spędził poza domem, nocował w pracy. Teraz już wiadomo, że jest cały i zdrowy. Rozmówczyni PAP bardzo martwi się za to o swoją ciotkę, która mieszka w Sendai, gdzie rozmiary kataklizmu są niewyobrażalne, a za zaginionych uznaje się setki osób. "Ciągle nie udało się nam z nią skontaktować. Wierzymy, że żyje" - wyznaje PAP Yukiko Yazawa.