Wstrzymanie się Niemiec od głosu w sprawie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ dotyczącej Libii było skandalicznym błędem - ocenił były minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer w artykule, opublikowanym we wtorek w dzienniku "Sueddeutsche Zeitung".
Zdaniem Fischera niemiecki rząd postąpił w sprawie rezolucji libijskiej krótkowzrocznie, a szkody związane z taką polityką są już widoczne. "Niemiecka polityka w ONZ i na Bliskim Wschodzie straciła wiarygodność, starania RFN o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa wylądowały na śmietniku, a także o Europę można się obawiać" - napisał Fischer.
Zarzucił on rządowi niemieckiemu, że odmówił poparcia "rezolucji, służącej ochronie libijskich obywateli przed brutalnym reżimem, który wszelkimi środkami walczy o przetrwanie". "Piękne przemówienia o prawie międzynarodowym stają się zatem pustymi słowami - ocenia Fischer.
"Pozostaje mi tylko wstydzić się za zawód, jaki sprawił nasz rząd i - niestety - za tych liderów opozycji socjaldemokratycznej oraz zielonej, którzy początkowo przyklasnęli temu skandalicznemu błędowi. Polityka zagraniczna to nie przede wszystkim pokazywanie się na międzynarodowym parkiecie i poświęcanie uwagi prowincjonalnym wyborom, lecz branie odpowiedzialności za strategiczne decyzje, nawet jeśli nie są one popularne z punktu widzenia polityki wewnętrznej" - ocenił były szef niemieckiej dyplomacji.
Jego zdaniem interwencji w Libii nie da się porównać ani z operacją w Afganistanie, przeprowadzoną w oparciu o solidarność sojuszniczą z USA, ani z wojną w Iraku, którą wszczęto z ideologicznych powodów i przeciw większości w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
"Jeśli już, sytuację w Libii da się porównać z Bośnią w latach 90. Wydaje się, że obecny rząd przejął dziś ówczesne stanowisko Zielonych. Ale wówczas odrzucenie wojskowo-humanitarnej interwencji miało w sobie pewien tragizm, podczas gdy dziś zachowanie rządu federalnego można traktować jedynie jako farsę. Tak jak Bałkany, południowe wybrzeże Morza Śródziemnego należy do bezpośredniej strefy bezpieczeństwa UE. Po prostu naiwnością jest myśleć, że państwo UE o największej liczbie ludności i najsilniejszej gospodarce może trzymać się z dala od spraw tego regionu. Mówimy tu o bezpośrednim europejskim i niemieckim interesie dotyczącym bezpieczeństwa" - napisał Fischer.
Ocenia on też, że akurat Niemcy, uważane za "wynalazcę wspólnej europejskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa", zadały tej polityce "niebezpieczny cios". "Jeśli połączymy postawę RFN w sprawie Libii oraz narzekanie, wahanie i zwłokę w kwestii wniosków, jakie Europa powinna wyciągnąć z kryzysu finansowego, to musimy poważnie martwić się o przyszłość naszego kontynentu i sojuszu transatlantyckiego" - dodał. W opinii Fischera Niemcom grozi, że "zastygną w prowincjalizmie" - i to w czasie, gdy potencjał i przywództwo tego kraju jest bardzo potrzebne.