Decydując się na wsparcie powstańców pieniędzmi i sprzętem, "Przyjaciele Syrii" mieszają się do wojny domowej, co może doprowadzić do militarnej eskalacji działań zamiast do rozwiązania konfliktu - napisał w poniedziałek dziennik "Sueddeutsche Zeitung". Liczba krajów, które spotkały się na konferencji w Stambule jako Przyjaciele Syrii, robi duże wrażenie - ocenia komentator lewicowo-liberalnej gazety. Fakt, że kilkadziesiąt tak różnych państw i organizacji spotkało się przy jednym stole, jest świadectwem politycznej determinacji.

Reklama

Uczestnicy spotkania powinni jednak nazwać się raczej towarzyszami broni syryjskiej opozycji - uważa "SZ". "Przyjaciele Syrii" są bowiem zwolennikami zmiany władzy.

Rzeczywiście, po trwających od miesięcy masakrach trudno wyobrazić sobie inne rozwiązanie niż przepędzenie (prezydenta) Baszara el-Asada z tronu autokraty. Cóż jednak stanie się, gdy inicjatywy rozjemcze nie przyniosą sukcesu? - pyta komentator, odpowiadając: "Będzie wtedy kłopot". Tylko część grupy państw ze Stambułu otwarcie deklaruje aprobatę dla wojskowej interwencji lub przynajmniej dla dostaw broni. Inne kraje też zrobiłyby to chętnie, wolą jednak ukrywać się nadal za politycznymi napomnieniami.

Najwidoczniej zgoda dotyczy jedynie pomocy finansowej dla powstańców. Walizka pieniędzy zamiast broni przeciwpancernej - to kiepskie rozwiązanie stosowane raczej na orientalnych bazarach. "Przyjaciele" akceptują w ten sposób militarną eskalację konfliktu, licząc widocznie na to, że przybliży w ten sposób polityczne rozwiązanie problemu. Doświadczenie uczy jednak, że skutek bywa zwykle odwrotny - konkluduje "Sueddeutsche Zeitung".

Odbywająca się w niedzielę konferencja w Stambule uznała opozycyjną Narodową Radę Syryjską (NRS) za przedstawicielkę wszystkich Syryjczyków i głównego rozmówcę w rokowaniach w Syrii. Zachodni dyplomacji podkreślali po spotkaniu, że zaproponowane zostaną dodatkowe środki mające na celu ochronę ludności przed atakami wojsk rządowych.