Dzisiaj znów protestują na Placu Tahrir w Kairze - jednak tym razem przeciwko wyłonionemu w demokratycznych wyborach prezydentowi Mohamedowi Mursiemu. Dziesiątki tysięcy manifestantów blokują ruch wokół budynków państwowego radia i j telewizji oraz ministerstwa informacji.
W mieście Ismailia nad Kanałem Sueskim na północy Egiptu podpalono po południu siedzibę Bractwa Muzułmańskiego - ugrupowania, z którego wywodzi się obecny prezydent. Setki protestujących wdarły się też do siedziby lokalnych władz. Policja użyła gazu łzawiącego.
Gwałtowne demonstracje przeciwników Mohameda Mursiego odbywają się w co najmniej trzech innych miastach w Egipcie, w tym w Aleksandrii. Według oficjalnych danych, rannych zostało już co najmniej sto osób.
W czasie protestów w styczniu i lutym 2011 roku zginęło co najmniej 846 osób, a 6600 zostało rannych. Do tej pory ukarano za to zaledwie dwóch szeregowych funkcjonariuszy policji. Ci, którzy wydawali rozkazy, są wciąż na wolności. Organizacje zajmujące się obroną praw człowieka - Amnesty International i Human Rights Watch - ostrzegają, że egipski wymiar sprawiedliwości próbuje wyciszyć sprawę. Obie organizacje zwracają uwagę na fakt, że mimo formalnej zmiany władzy, rządzą wciąż ci sami ludzie.
Sądy uniewinniły czterech wiceministrów spraw wewnętrznych obarczanych odpowiedzialnością za śmierć demonstrantów - twierdząc, że nie ma wystarczających dowodów na to, iż śmierć zadano im z policyjnej broni. Zdaniem sądów, winę ponoszą anonimowe "elementy kryminalne".
Gdy Mohamed Mursi latem ubiegłego roku został wybrany na prezydenta, obiecał, że sądy ukarzą odpowiedzialnych za zabijanie demonstrantów. Jednak do tej pory nie udało mu się wywiązać z tej obietnicy.