Gdy tylko nieco przycichły złe wieści z Cypru, oczy europejskich ekonomistów skierowały się na Portugalię. Jej rząd musi na gwałt znaleźć sposób ograniczenia deficytu, po tym jak w piątek sąd konstytucyjny odrzucił zapisy budżetu przewidujące cięcia budżetowe warte 1,3 mld euro.
Lizbona nie ma jednak innego wyjścia, jak tylko znaleźć zastępstwo dla planowanego wcześniej zmniejszenia emerytur, likwidacji czternastek czy ograniczenia niektórych dodatków i zasiłków. Wszystko po to, by wypełnić warunki wartego 78 mld euro unijnego bailoutu i zbić deficyt budżetowy do wymaganych 5,5 proc. PKB. Bez tego dziura wyniesie najpewniej o 0,8 pkt proc. więcej. – Portugalczycy wiele zrobili w ostatnich latach i są bardzo blisko sukcesu – zachęcał wczoraj Lizbonę do jeszcze jednego wysiłku niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble.
– Rząd jest zdeterminowany, by wypełnić cele programu – zapewniał w niedzielę późnym wieczorem premier Pedro Passos Coelho. Szef rządu oficjalnie odrzuca pomysły podwyższenia podatków, zamiast tego forsując zastąpienie zakwestionowanych cięć innymi ograniczeniami wydatków. Z kręgów zbliżonych do Passosa Coelha wypłynął jednakże pomysł, by w kwietniu wypłacić emerytury i pensje w budżetówce obligacjami skarbu państwa, powiększając tym samym wart obecnie 124 proc. PKB dług publiczny.
Niespodziewanie w sukurs Portugalczykom przyszedł goszczący właśnie w Europie amerykański sekretarz skarbu Jack Lew, wzywając do złagodzenia unijnej polityki wymuszania oszczędności. Zamiast tego Lew sugerował konieczność pobudzenia popytu wewnętrznego, który miałby pomóc w powrocie na ścieżkę wzrostu gospodarczego. Choć Portugalia dotychczas należała obok Irlandii do państw najlepiej radzących sobie z wykorzystaniem środków z bailoutu, widoków na przyrost PKB brak. Eurostat przewiduje, że i w tym roku Lizbona odnotuje 1,9-proc. spadek gospodarczy. Będzie to zatem trzeci kolejny rok recesji.
Reklama