Około 2:00 w nocy na wojskowy ośrodek na przedmieściach Damaszku spadło kilka rakiet. Świadkowie mówią o co najmniej dwóch eksplozjach. Okoliczni mieszkańcy poczuli coś w rodzaju niewielkiego trzęsienia ziemi, co może świadczyć o tym, że w ośrodku mogła znajdować się jakaś podziemna struktura - mówił w BBC syryjski dziennikarz Alaa Ebrahim. Syryjscy działacze umieścili w internecie nagranie, na którym po jednym z wybuchów widać ogromną kulę ognia.
Syryjska telewizja państwowa oskarżyła o atak izraelskie lotnictwo. Kilka godzin później anonimowi przedstawiciele władz Izraela nieoficjalnie przyznali się do zbombardowania ośrodka wojskowego. Miała się w nim znaleźć broń, która z Iran trafić miała w ręce radykałów z libańskiego Hezbollahu, będącego sojusznikiem syryjskiego prezydenta Baszara al-Assada. Z kolei irańscy generałowie potępili izraelski atak i zadeklarowali, że są gotowi pomóc militarnie syryjskiej armii.
To trzeci od początku roku i drugi w ciągu kilku dni atak Izraela na miejsca w Syrii, gdzie przechowywana jest broń dla Hezbollahu. Izrael nie zaangażował się politycznie w wojnę domową w Syrii, ale zapowiedział, że nie dopuści do zbrojenia się islamistów z Hezbollahu, którzy sporadycznie atakują cele w Izraelu.
Wszystko to dzieje się w czasie, gdy zachodni politycy zastanawiają się, w jaki sposób pomóc syryjskim rebeliantom, walczącym o obalenie obecnych władz. Sytuacja polityczna wokół Syrii zaostrzyła się po informacjach o rzekomym użyciu broni chemicznej wobec cywilów w tym kraju.
Z kolei amerykański prezydent Barack Obama przyznał wczoraj, że Izrael ma prawo zapobiegać dostawom broni dla Hezbollahu.