Odpowiedni projekt ustawy prezydent Władimir Putin złożył do rozpatrzenia Dumie Państwowej.
Oprócz krewnych za szkody wyrządzone atakami terrorystycznymi zapłacą też inne bliskie im osoby, na których życiu i dobrobycie zależy mu ze względu na łączące ich więzi.
Jeżeli powiązane z terrorystami osoby nie znajdą zarządzonej przez państwo sumy, mogą stracić mieszkanie.
Zastrzeżono przy tym, że stanie się tak, jeżeli nie zdołają udowodnić, że posiadany przez nich majątek i pieniądze zostały zdobyte legalnie, a nie dzięki działalności terrorystycznej. Państwo będzie mogło ściągnąć należności nawet kilkadziesiąt lat po zamachu.
Zdaniem sceptyków może to być martwa ustawa.
- Bezpośrednimi sprawcami zamachów są z reguły biedni ludzie, którzy nie mają pieniędzy. Obiecują im wiele podczas werbowania, lecz de facto dostają okruchy. Nie ma co z nich ściągnąć, podobnie jak i z ich rodzin - tłumaczy w wywiadzie dla portalu Slon.ru prawnik Igor Trunow.
Już dziś rosyjskie prawo mówi o nakazie płacenia ofiarom terrorystów. Ekspert zapewnia jednak, że jest to martwy przepis.
- Ze sprawców zamachów terrorystycznych w domach mieszkalnych w Moskwie w 1999 roku udało się ściągnąć…50 rubli (5 zł) - opowiada Trunow.
Co roku w Rosji dochodzi do kilkaset przestępstw o charakterze terrorystycznym. W niemal 90 procentach odpowiedzialne są za niech osoby pochodzące z Czeczeni, jednego z najbiedniejszych regionów Rosji. Szkody spowodowane przez zamachy pokrywa państwo ze środków Funduszu Rezerwowego, gdzie trafiają dochody ze sprzedaży surowców. To około 1 mln rubli (ok. 100 tys. zł).
Do ostatniego dużego ataku terrorystycznego doszło w poniedziałek w Wołgogradzie na południu kraju. Zamachu samobójczego dokonała kobieta - w autobusie zginęło wówczas 6 osób, a rannych zostało 27.