Aby liczba mieszkańców kraju utrzymywała się mniej więcej na tym samym poziomie, wskaźnik dzietności musi wynosić 2,1. Tego poziomu nie osiąga dzisiaj żaden europejski kraj. Nawet w Irlandii, która jest liderem pod względem dzietności, wskaźnik w 2011 r. wynosił 2,05. Choć Stary Kontynent i tak jest dzisiaj bliżej zastępowalności prostej niż w 2002 r., kiedy przeciętna dzietność wyniosła 1,46. Najgorzej sytuacja przedstawia się na Węgrzech, gdzie wskaźnik ten wynosi 1,23. Na jedną kobietę przypada w Europie 1,57 dziecka.
Ewenementem pozostaje Francja, w której konsekwentnie prowadzona polityka prorodzinna pozwoliła na stałe odwrócić niekorzystne trendy demograficzne. Dzietność nad Sekwaną rośnie nieustannie od 1996 r., gdy osiągnęła poziom 1,66. Dzisiaj oscyluje w granicach 2,0. Pronatalistyczne nastawienie francuskiej polityki przejawia się już w konstrukcji systemu podatkowego, który nie zmusza do pracy obojga rodziców. Niepracująca żona to możliwość odliczenia sobie większej kwoty od podatku, podobnie jest z każdym kolejnym dzieckiem. A ponieważ w żłobkach jest miejsce tylko dla 10 proc. dzieci, państwo oferuje dodatki i ulgi podatkowe na usługi niań. Rodziny z dziećmi taniej podróżują komunikacją publiczną i mniej płacą za korzystanie z przybytków kultury.
Sukces w demograficznym starciu, chociaż na mniejszą skalę, odniosła też Estonia. Rząd w Tallinie podjął zdecydowane działania pod wpływem prognoz demograficznych ONZ, z których wynikało, że populacja tego zaledwie 1,3-milionowego kraju zmniejszy się o 50 proc. do połowy wieku. Dlatego w 2004 r. rząd zdecydował się rozwinąć sieć żłobków i wydłużyć urlop macierzyński. Obecnie trwa on 575 dni, w trakcie których rodzicowi (urlop można podzielić, choć pierwsze 140 dni musi wykorzystać matka) przysługuje pensja w dotychczasowej wysokości aż do poziomu 2143 euro (8960 zł) miesięcznie. Estończykom udało się od tego czasu podnieść dzietność z poziomu 1,28 w 1998 r. do 1,66 dekadę później.
Demograficzną batalię przegrywają Węgrzy, i to mimo dość hojnego wsparcia dla polityki prorodzinnej. Tylko w 2007 r. wsparcie dla rodzin pochłonęło 3,3 proc. PKB. Paradoksalnie niektórzy uznają węgierski system za zbyt hojny. Matkom przysługuje trzyletni urlop macierzyński, w trakcie którego państwo przez 168 dni wypłaca matce pełne wynagrodzenie, a za resztę czasu otrzymuje ona ekwiwalent 100 euro miesięcznie. Kobiety nie zawsze z niego korzystają, obawiając się utraty pracy i marzeń o dalszej karierze po trzyletniej przerwie w pracy. Pewnym problemem jest też brak miejsc w żłobkach – wystarcza ich zaledwie dla 10 proc. dzieci.
Reklama
Okazuje się także, że te same metody stosowane w dwóch różnych krajach nie muszą prowadzić do tych samych efektów. Do takich wniosków można dojść, porównując dość podobne rozwiązania obowiązujące we Francji i w Niemczech. W obydwu krajach rodzice otrzymują dodatki na dzieci, przy czym ich koszt nad Renem między 1995 r. a 2005 r. wzrósł z 1,5 do 2,5 proc. PKB, natomiast nad Sekwaną spadł z 2,3 do 2 proc. PKB. Podczas gdy we Francji dzietność nieustannie rośnie, w Niemczech wskaźnik od dekady oscyluje wokół 1,35.
Klaus Prettner z Uniwersytetu w Getyndze pisze na łamach "Labour Economics", że związek między dzietnością a wzrostem PKB jest bardziej skomplikowany. Uczony przeprowadził analizę danych zbieranych przez Bank Światowy dla 118 krajów w latach 1980–2005. Kraje, które przy spadku dzietności zwiększały nakłady na edukację i służbę zdrowia, kształciły coraz lepiej wykwalifikowaną siłę roboczą. W efekcie szybko rosła jej wydajność, ponieważ ubytek rąk do pracy był rekompensowany z nawiązką przez bardziej wartościowe produkty. Przykładem sukcesu wbrew trendom demograficznym są np. Korea Południowa i Singapur, kraje o bardzo niskiej dzietności, ale dysponujące znakomitymi systemami edukacyjnymi.