Spłonęło osiem urn wypełnionych głosami. Wczoraj Afgańczycy, przy zmożonych środkach bezpieczeństwa, wybierali prezydenta.
Do zamachu doszło w prowincji Kunduz. Pojazd przewoził karty z lokalu do miejscowej komisji, gdzie miały być przeliczone. Ofiary śmiertelne to członek komisji wyborczej, policjant i kierowca. Władze oficjalnie potwierdziły informację o ataku. Wszystko wskazuje na to, że przeprowadzili go talibowie. Ekstremiści islamscy próbowali zastraszyć afgańskich obywateli, grozili zamachami terrorystycznymi, by uniemożliwić demokratyczne głosowanie. Mimo zagrożenia i złej pogody, frekwencja była, jak na ten kraj, wysoka. Do urn poszło 7 milionów z 12 uprawnionych. Aż 34 procent stanowiły kobiety.
Afgańczycy wybierali następcę Hamida Karzaja, który po 13 latach ustępuje z urzędu. Faworytami głosowania są kandydaci związani z odchodzącym prezydentem. Wszystko wskazuje na to, że do wyłonienia zwycięzcy potrzebna będzie druga tura pod koniec maja.
Wczorajsze wybory były historyczne, bo pierwszy raz w Afganistanie władza zostanie przekazana w sposób pokojowy, a nie w wyniku zamachu czy obalenia przywódcy.