Do początku sierpnia na terytorium podbitym przez Państwo Islamskie – pięciokrotnie większym od niedalekiego Libanu – znajdowało się sześć z dziesięciu liczących się syryjskich pól naftowych oraz siedem rafinerii i złóż ropy w Iraku. – Tylko zakłady w Iraku w normalnych warunkach byłyby w stanie produkować 80 tys. baryłek ropy dziennie – szacuje Luay al-Chatib, ekspert katarskiego oddziału Brookings Institution. W obecnych warunkach wszystkie te instalacje pracują na pół gwizdka, ale i to z powodzeniem wystarcza, by Państwo Islamskie stało się lokalną surowcową potęgą. Z pobieżnych wyliczeń wynika, że do kasy terrorystów wpływa z tego tytułu od jednego do trzech milionów dolarów dziennie.
Bojownicy tankują nie tylko terenówki – lokalne rynki zostały wręcz przez nich zalane ropą. Na bazar w miejscowości Tuz Churmatu na obrzeżach irackiego Kurdystanu przyprowadzają całe konwoje cystern. Towar jest wyprzedawany na pniu, czasem razem z pojazdami. Państwo Islamskie sprzedaje czarne złoto za stawki od 25 do 60 dol. za baryłkę, w zależności od jakości ropy (w lecie baryłka kosztowała na giełdach ok. 100 dol.).
– Za cysternę o pojemności 250 baryłek (baryłka to ok. 169 litrów – aut.) płacę 6 tys. dol. A potem... A to już zależy od tego, co wynegocjujemy z tureckimi kupcami – chwalił się jeden z pośredników z irackiego Mosulu.
Handlarze wywożą surowiec do Syrii, Jordanii oraz Turcji. – Próbujemy znaleźć sposób, by to powstrzymać. Ale dla służb granicznych to bardzo trudne zadanie – tłumaczy urzędnik tureckiego MSZ. Od początku antyreżimowego powstania w Syrii służby te odnotowały aż 300-procentowy wzrost ilości przemycanego paliwa. W Turcji cena litra benzyny na stacji sięga równowartości 8 zł, przebicie pozwala więc przemytnikom na błyskawiczne wzbogacenie się. Bezpieczniejszy, choć może mniej lukratywny, jest przemyt do Jordanii czy sprzedaż surowca w Syrii – granice między obszarami podporządkowanymi dżihadystom a tymi krajami w praktyce nie istnieją.