"Bo studia były nudne" - tak można streścić motywację, która miała pchnąć 23-letnigo Areeba Majeeda do tego, by w wyszukiwarkę internetową zacząć coraz częściej wpisywać hasła związane z islamem. Przyszły inżynier budownictwa, wywodzący się z religijnej rodziny, sumiennie modlący się pięć raz dziennie, najpierw zgłębiał zawiłości konfliktu izraelsko-palestyńskiego, potem zainteresował się krajami, w których obowiązuje prawo szariatu. Wraz z przyjaciółmi szukali informacji o tym, jak zostać jeszcze bardziej wartościowym muzułmaninem. A stąd prosta droga wiodła do propagandy Państwa Islamskiego, które z sukcesem łowi przyszłych bojowników właśnie w sieci. CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT >>>
Jak policzono, w czasie trzech lat, które religijnego chłopaka zmieniły w islamskiego radykała, Majeed odwiedził około 20 tysięcy stron poświęconych świętej wojnie.
Wspólnie z trójką przyjaciół w maju tego roku postanowił porzucić spokojne życie na wschodnich przedmieściach Bombaju i wyruszyć w podróż do Iraku - oficjalnie na pielgrzymkę. Nie jechali w ciemno - najpierw poprzez Facebooka zdobyli kontakt do osób rekrutujących ochotników. Na miejscu okazało się jednak, że z pozoru dobrze przygotowana podróż może się skończyć niczym. Żaden z przybyszów nie mógł się bowiem pochwalić rekomendacją, dopuszczającą do zamkniętych kręgów członków brygad ISIS. Dlatego zamiast hucznego powitania było polecenie, by wracać do Indii.
Żaden z czterech mężczyzn jednak tak łatwo się nie poddał. Upierali się, że nie mogą wrócić i nie wyjadą. W efekcie dostali zgodę na udział w trwającym 15 dni szkoleniu. Niedaleko miasta Rakka, które stanowi nieformalną stolicę kalifatu ustanowionego przez ISIS, uczyli się obsługi kałasznikowa i innych rodzajów broni. Zdali nawet pisemne egzaminy, przeszli coś w rodzaju rozmów kwalifikacyjnych. Ale nadzieje na walkę na pierwszej linii frontu okazały się płonne.
W czasie przesłuchań prowadzonych przez indyjskie służby specjalne Majeed powiedział potem, że choć prosił i błagał o to, by pozwolono mu walczyć z bronią w ręku, jedyne zadania jakie dostał do wykonania, to czyszczenie toalet, dostarczanie wody bojownikom oraz pomoc na budowie - był przecież niedoszłym inżynierem. Jeden z jego kolegów został oddelegowany do pracy w warsztacie samochodowym, innego zatrudniono jako elektryka, a kolejny został księgowym. Wszyscy otrzymali arabskie imiona.
Wszyscy karnie wypełniali swoje zadania, licząc, że któregoś dnia zostaną nagrodzeni prawem wyjazdu na front. Problemy zaczęły się jednak, gdy Majeed został ranny. Mężczyzna nie wytłumaczył śledczym, jak to się stało, że został postrzelony - zapewniał, że stało się to przypadkiem. Jego obrażenia jednak nikogo nie obeszły - przez trzy dni dopraszał się lekarza. Po siedmiu dniach spędzonych w szpitalu oświadczył, że chce jechać do Turcji, bo wciąż źle się czuje. Islamiści nie robili mu problemów - dali dwa tysiące dolarów i wysłali do Stambułu. Tam 23-latek skontaktował się z indyjskimi dyplomatami, którzy zorganizowali powrót do kraju. Jednocześnie jego ojciec powiadomił służby specjalne, które, gdy tylko mężczyzna wysiadł z samolotu, zatrzymały go pod zarzutem działalności w organizacji terrorystycznej.
Areeb Majeed rzadko skarżył się na to, co zastał w Iraku. Zapewniał, że gdyby dostał drugą szansę, z radością dołączyłby do bojowników. Tylko czasami w jego słowach czuć było "żal". - Tam nie było żadnej świętej wojny, nikt nie studiował świętej księgi. Za to bojownicy ISIS mnóstwo razy zgwałcili jakąś kobietę - opowiadał. Przyznał, że widział też zabójstwa. Dodał, że jego i jego kolegów uznano w obozie za słabych psychicznie i dlatego nie wysłano na prawdziwą wojnę.
Policjanci i agenci wywiadu, którzy wciąż go przesłuchują, coraz bardziej wątpią jednak w jego opowieści. Ich zdaniem relacje o tym, jak nie dostał zgody na walkę, mogą być kłamstwem i linią obrony przed surową karą. Mają jednak problem, ponieważ struktura i funkcjonowanie ISIS nie są jeszcze dobrze rozpoznane - nie są więc w stanie zweryfikować zeznań Majeeda. Udało się jednak wpaść na trop organizacji organizującej wyjazdy dla potencjalnych rekrutów. Islamskie Stowarzyszenie Doradztwa jest prawdopodobnie czymś w rodzaju biura podróży organizującego wyjazdy na dżihad.
ZOBACZ TAKŻE:Mamo, tato, jadę na dżihad! Europejskie nastolatki na świętej wojnie >>>