Nie ufam ani jednemu słowu rosyjskiego przywódcy. Są one bezwartościowe, dopóki ich wiarygodność nie zostanie udowodniona czynami – napisał wczoraj na Twitterze szef MSZ Litwy Linas Linkevičius. Wielkiej wiary w rozmowy z Kremlem nie ma też dalej na zachód, a mimo to ich intensywność wzrosła. Tyle tylko, że uczestnicy negocjacji traktują je jako pertraktacje ostatniej szansy.
Doskonale wiemy, jak wygląda dalszy scenariusz, jeśli nie zdołamy znaleźć nie tyle kompromisu, ile porozumienia pokojowego. On ma swoją nazwę. Określa się go mianem wojny - oświadczył w sobotę prezydent Francji François Hollande. – Sukces pozostaje niepewny. Ale warto spróbować. Jesteśmy to przynajmniej winni Ukraińcom – dodawała kanclerz Niemiec Angela Merkel.
Reklama
Oboje zachodni liderzy wspólnie z sekretarzem stanu USA Johnem Kerrym odwiedzili w czwartek Ukrainę i jej prezydenta Petra Poroszenkę. W piątek – ze względu na sprzeciw Moskwy bez Kerry’ego – przez pięć godzin rozmawiali z rosyjskim przywódcą Władimirem Putinem. W sobotę dyskusja była kontynuowana podczas monachijskiej konferencji na temat bezpieczeństwa, a weekend skończył się rozmowami telefonicznymi przywódców czterech państw tzw. formatu normandzkiego (Francja, Niemcy, Ukraina, Rosja). Temat perspektyw zakończenia wojny w Zagłębiu Donieckim będzie kontynuowany w Mińsku, dokąd liderzy tych krajów udadzą się w środę.
Negocjacyjne wzmożenie wywołała styczniowa ofensywa sił separatystycznych na północnym i zachodnim odcinku frontu, w wyniku której odbiły one lotnisko w Doniecku i zbliżyły się do zamknięcia w kotle strategicznie ważnego miasta Debalcewe. Z drugiej strony nieplanowana wcześniej wizyta Hollande’a i Merkel w dwóch stolicach była efektem propozycji, które sformułował Kreml. Propozycje te były początkowo owiane tak wielką tajemnicą, że wielu Ukraińców uznało, iż Zachód odda ich kraj w rosyjskie objęcia. Zaniepokojenie było tak olbrzymie, że w czwartek wieczorem szef MSZ Ukrainy Pawło Klimkin napisał na Twitterze: „Dobre spotkanie normandzkiej trójki. Nie bójcie się, nie naciskają na Ukrainę. Francja i Niemcy pomagają nam przywrócić pokój. Rozmawialiśmy o tym, co należy zrobić, by zadziałały postanowienia mińskie. Wszystkie naraz, a nie niektóre z nich. Wiecie, że to nie jadłospis”.
Bo też z biegiem godzin stawało się coraz bardziej jasne, że na stole leżą warunki zbliżone do uzgodnionych we wrześniu w stolicy Białorusi. A więc wstrzymanie ognia, wycofanie ciężkiego sprzętu wojskowego z dala od linii demarkacyjnej i stworzenie w ten sposób szerokiej na 50–70 km strefy częściowo zdemilitaryzowanej, a także uznanie przez Kijów autonomii Zagłębia Donieckiego, koniec blokady ekonomicznej regionu, a wreszcie przywrócenie ukraińskiej kontroli nad całością granicy z Rosją. Francuskie „Le Figaro” pisało zaś, że tym razem Kreml żąda też deklaracji, że Kijów nigdy nie wstąpi ani do UE, ani zwłaszcza do NATO, czego Ukraina chce uniknąć z obawy przed utknięciem na dobre w szarej strefie między Rosją a Zachodem.
Co do pozostałych regulacji diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Nie wiadomo, która linia powinna zostać uznana za linię demarkacyjną – ta z września czy też ta uwzględniająca postępy styczniowej ofensywy. Nie jest jasne, jakie kompetencje miałoby uzyskać autonomiczne Zagłębie Donieckie. Rosja podtrzymuje warunek federalizacji Ukrainy i konfederalizacji relacji między Kijowem a Donieckiem i Ługańskiem. Kijów oferuje co najwyżej i tak opracowywaną reformę samorządową. Poroszenko po raz pierwszy nie wykluczył przeprowadzenia w tej sprawie ogólnopaństwowego referendum, choć podkreślił, że jego wyniki są z góry znane.
Rzeczywiście, wszystkie sondaże pokazują, że odsetek przeciwników państwa unitarnego na Ukrainie szybko maleje. Ze styczniowego badania Fundacji Inicjatywy Demokratyczne (FDI) wynika, że tylko 6 proc. Ukraińców wierzy, iż federalizacja kraju przyniosłaby mu pokój. - Kreml chce, by Donbas pozostał częścią Ukrainy, która miałaby ponosić za niego odpowiedzialność, nie mając zarazem żadnego wpływu na procesy zachodzące na okupowanych terytoriach ani na kontrolę granicy, tak aby Rosja wciąż mogła wspierać marionetkowe republiki ludźmi i bronią. Szantaż wojną byłby więc kontynuowany - pisze politolog FDI Marija Zołkina.