Kiedy przyjechałam do Brukseli 10 lat temu, w Paryżu płonęły przedmieścia muzułmańskie. Zamieszki w getcie paryskim, bo tak trzeba nazwać te okolice, spowodowały demonstracje - choć na o wiele mniejszą skalę - w Brukseli. Niedługo potem pojechałam napisać reportaż do miasta Maaseik. Ta urocza miejscowość, leżąca niedaleko Holandii (po drugiej stronie granicy jest Maastricht) i Niemiec okazała się być centralą fundamentalistów islamskich. To tutaj planowano zamachy w Rijadzie i Casablance. Miejscowy piekarz, sympatyczny, pozornie zintegrowany potomek (drugie pokolenie imigrantów) Marokańczyków okazał się terrorystycznym guru. Przemiany doznał po wyjeździe do Afganistanu. Mieszkając w sennym belgijskim miasteczku, nie nękany i nie niepokojony przez nikogo, zorganizował krwawe zamachy. Wpadł podczas kontroli policyjnej na autostradzie.

Reklama

To chyba wtedy, przynajmniej w oczach specjalistów, padł mit bezpiecznej, spokojnej Belgii. Na kolejne wydarzenia trzeba było czekać do zaostrzenia kryzysu w Syrii. Półtora roku temu w muzeum żydowskim w Brukseli doszło do strzelaniny. Sprawcy, powiązani z ISIS, zabili w niej cztery osoby, w tym przypadkowo pracującą tam wolontariuszkę. We wrześniu gazety donosiły o udaremnieniu przez policję zamachów terrorystycznych w Brukseli. W styczniu tego roku, po ataku na paryską redakcję "Charlie Hebdo" belgijska policja przeprowadziła zmasowane kontrole podejrzanych miejsc w Brukseli i innych miastach, w Vierviers doszło do strzelaniny - zabito kilkoro islamistów. Kilkanaście osób zostało aresztowanych. Podwyższono przy tej okazji alert terrorystyczny - od kilku miesięcy przed budynkami instytucji politycznych (np. ambasadami, Parlamentem Europejskim, rządem belgijskim) stoją uzbrojeni żołnierze. Potem informacji o rajdach policyjnych i - najczęściej dementowanych - wiadomości o udaremnionych zamach było jeszcze kilka.

Skąd te szczególne środki ostrożności w Belgii? Ano stąd, że wśród mieszkańców już około 10 proc. to muzułmanie, a w samej Brukseli stanowią oni 22 proc. Same w sobie te liczby nie byłyby niczym nadmiernie niepokojącym, gdyby nie to, że - według danych wywiadu belgijskiego - to z Belgii rekrutuje się (proporcjonalnie) największy odsetek mudżahedinów walczących w szeregach ISIS. Oczywiście mówimy w tym momencie o krajach europejskich. To wracający z Syrii mężczyźni są potencjalnymi terrorystami. Tak jak w przypadku Al Kaidy 10 lat temu dla wielu europejskich konwertytów i radykalizujących się muzułmanów punktem zwrotnym był wyjazd do Afganistanu, tak teraz w przypadku ISIS jest to wyjazd do Syrii. Belgia stara się kontrolować wszystkich tam podróżujących i bezpardonowo - jak na ten kraj - aresztować ich i szybko osądzać. Belgia, a zwłaszcza Bruksela, to potencjalnie atrakcyjny cel ataku terrorystycznego. Siedziba NATO, instytucji Unii Europejskiej, setek ambasad, symboliczne serce Europy. Stąd szczególne środki ochrony. A jednocześnie, jak się okazuje, najciemniej jest pod latarnią.

Piątkowe zamachy w Paryżu mają ślad prowadzący do Belgii. Jeden z terrorystów miał samochód na belgijskich tablicach rejestracyjnych. Policja musiała mieć dodatkowe podejrzenia, bo dokonano rajdów w dzielnicy Molembeek. To nie jest najlepsza dzielnica Brukseli, zamieszkana w dużej mierze przez marokańskich muzułmanów, ale też i polską fizyczną imigrację. Według danych policji, aresztowano kilkanaście osób, podejrzewanych o związki z paryską masakrą. To nie koniec akcji prewencyjnej, bo oprócz tego Belgia zdecydowała się przywrócić kontrole graniczne nie tylko na granicy z Francją. I zwiększyć środki ostrożności, jeszcze mocniej mają być chronione placówki dyplomatyczne i instytucje polityczne.

FRANCJA I ŚWIAT PO ATAKU NA PARYŻ. INFORMACJE W RELACJI NA ŻYWO >>>