To reakcja na coraz więcej głosów prasy i opozycji, że policja nie zapewniła wystarczającej ochrony podczas pokazu sztucznych ogni z udziałem 30 tysięcy ludzi na nadmorskim bulwarze, gdzie 31-letni Tunezyjczyk staranował ciężarówką tłum, zabijając 84 osoby. Konkretnie chodzi o niewystarczającą liczbę policjantów na bulwarze, a także brak zapór, które zapobiegłyby wjazdowi wielotonowej ciężarówki do strefy przeznaczonej wyłącznie dla pieszych.

Reklama

Francuskie władze wciąż zapewniają, że teren był odpowiednio zabezpieczony. Jednak lewicowy dziennik "Liberation", powołując się na dobrze udokumentowane śledztwo dziennikarskie, podał w środę wieczorem, że przed wypełnioną tłumem strefą pieszą stał tylko jeden samochód straży miejskiej, a policjantów tam nie było. Ponadto, auto było zaparkowane wzdłuż jezdni a nie w poprzek, nie stanowiło więc przeszkody dla jadącej ciężarówki.

Tymczasem 16 lipca szef MSW zapewniał o dużej obecności policji na bulwarze, a także mówił, że zaparkowane samochody policji uniemożliwiały przejazd. Dlatego - jak wówczas podawano - zamachowiec wjechał na chodnik.

W czwartek Bernard Cazeneuve odrzucił doniesienia dziennika jako nieprawdę. Także premier Manuel Valls konsekwentnie twierdzi, że nie było nieprawidłowości w pracy policji. Nigdy nie zaakceptuję haniebnych insynuacji, że tego wszystkiego można było uniknąć. Kto tak mówi, dyskredytuje nasze siły bezpieczeństwa, które każdego dnia podejmują walkę i osiągają rezultaty - powiedział Valls w środę w parlamencie.

Do zamachu, przeprowadzonego przez mieszkającego na stałe w Nicei Mohameda Lahouaieja Bouhlela, przyznało się Państwo Islamskie, jednak śledczy wciąż nie zdołali ustalić związków mężczyzny z jakąkolwiek organizacją terrorystyczną. Choć wcześniej Tunezyjczyk nie był uważany za osobę religijną, potwierdzono jego trwające od niedawna zainteresowanie dżihadyzmem. Bouhlel został zabity przez policję.