Zaczęło się od ubiegłotygodniowej wypowiedzi unijnego komisarza ds. gospodarczych i finansowych Pierre'a Moscoviciego, który prezentując zalecenia dla krajów strefy euro podkreślił, że te, które mają taką możliwość, powinny prowadzić bardziej ekspansywną politykę fiskalną. Komisja zaleciła ekspansję budżetową w wysokości do 0,5 proc. PKB w 2017 r. dla całej strefy euro, wskazując jednocześnie, że te państwa, którym zalecane jest zaciskanie pasa, nie powinny z tego rezygnować.
W praktyce oznacza to, że na zwiększenie wydatków budżetowych powinny sobie pozwolić jedynie Niemcy i Holandia, a także kilka małych gospodarek eurolandu, jak Luksemburg czy Słowacja.
Komisja nie precyzuje, o ile powinny być zwiększone wydatki tych krajów, by ekspansja budżetowa eurolandu zwiększyła się o 0,5 proc. W komunikacie w tej sprawie zwrócono jedynie uwagę, że działania te powinny wspierać popyt wewnętrzny i wysokiej jakości inwestycje, w tym inwestycje transgraniczne w ramach planu inwestycyjnego dla Europy.
W praktyce chodzi o to, by niemieckie czy holenderskie wydatki przyczyniły się do zwiększenia inwestycji i wzrostu gospodarczego w innych krajach strefy euro, które choć chętnie same zaczęłyby wydawać więcej, ograniczone przez unijne zasady oszczędnościowe nie mogą. Francja, druga gospodarka eurolandu, objęta jest procedurą nadmiernego deficytu. Włochy, choć poza tą procedurą, i tak muszą redukować swój drugi co do wielkości w UE (po Grecji) dług publiczny.
Tymczasem mimo bardzo niskich stóp procentowych Europejskiego Banku Centralnego wzrost w strefie euro ma według prognoz KE zwolnić do 1,7 proc. w tym roku z 2 proc. w 2015 r. W 2017 r. ma być jeszcze słabiej, bo PKB ma wzrosnąć o 1,5 proc.
Recepty Brukseli spotkały się z bardzo stanowczą odpowiedzią ministra finansów Niemiec Wolfganga Schaeublego, który jest orędownikiem polityki oszczędnościowej. We wtorek mówił on, że Niemcy zwiększyły inwestycje w ostatniej dekadzie bardziej niż średnio cała strefa euro. Sądzę, że rekomendacje Komisji są adresowane do nieodpowiedniego kraju - powiedział w Bundestagu Schaeuble.
Wcześniej, występując na zorganizowanym przez dziennik "Sueddeutsche Zeitung" forum gospodarczym w Berlinie, minister finansów Niemiec zarzucił KE, że jej zalecenia w sprawie polityki finansowej przeciwstawiają się obowiązującemu prawu unijnemu i zmniejszają nacisk na państwa, które jeszcze nie zrealizowały celów budżetowych i nie wprowadziły reform.
Komisja nie chce oficjalnie odpowiadać, ale nieoficjalnie przekonuje, że ma prawo do wychodzenia z rekomendacjami, jakie zostały przedstawione, powołując się przy tym na rozporządzenie w sprawie monitorowania i oceny projektów planów budżetowych.
Z kolei Schaeuble powołuje się na pakt stabilności i wzrostu, który przewiduje sprawdzanie przez Komisję budżetów poszczególnych krajów. Niemiecki polityk wytknął urzędnikom w Brukseli, że zamiast ograniczyć się do swojego zadania, zabrali głos w sprawie ukierunkowania polityki finansowej, do czego - jego zdaniem - nie mają żadnego mandatu.
O ile w przypadku krajów łamiących dyscyplinę finansową Komisja ma twarde narzędzia dyscyplinujące, włącznie z możliwością wymierzania kar finansowych i zamrażania funduszy unijnych, w przypadku państw, które wydają za mało, takich opcji nie ma. Bruksela stara się jednak używać swojej "soft power" wobec Berlina; na tym etapie jest to publiczne nagłośnienie tej sprawy.
Komunikat KE na temat kursu polityki budżetowej strefy euro będzie omawiany na zaplanowanym na 5 grudnia spotkaniu unijnych ministrów finansów. Później cyklem zarządzania gospodarczego na 2017 r., tzw. semestrem europejskim, zajmie się Rada UE składająca się z ministrów finansów całej Unii oraz szczyt UE. Na końcu tej procedury decyzję w sprawie wytycznych Komisji podejmuje Rada UE. Pojedyncze państwo nie może jej zablokować.