"Orbanowskie Węgry to model likwidujący powojenny, liberalny konsensus w Europie. To uprawomocnione w sposób demokratyczny państwo monopartyjne, mieszczące się gdzieś pomiędzy ułomną demokracją a autokratycznym postępowaniem (prezydenta Rosji Władimira) Putina i (prezydenta Turcji Recepa Tayyipa) Erdogana" - ocenia komentator DW Volker Wagener.
"Orbanizm" oddziałuje także poza Węgrami - podkreśla. "W Polsce PiS naśladuje swego brata w ideologii i politycznego bliźniaka najlepiej, jak potrafi, także Czechy i Słowacja sympatyzują z (ideą) populistycznej przebudowy państwa. Razem tworzą Grupę Wyszehradzką, komórkę oporu wobec oskarżanej o dyktat Brukseli" - dodaje.
Orban stanowi jego zdaniem "największe wyzwanie dla rodziny UE od początku rozszerzenia na wschód". "Według standardów unijnych jest pionierem państwa monopartyjnego. W perspektywie globalnej staje w jednym szeregu z nowymi zwolennikami demokracji w stylu dyktatury - z Putinem, (prezydentem USA Donaldem) Trumpem i Erdoganem. Wszyscy oni są wrogami idei (...) stanowiących o wewnętrznej spójności Europy: demokracji, wolności słowa i prasy, praworządności" - podkreśla Wagener.
W jego ocenie zapoczątkowany przed laty pochód Orbana na Węgrzech był możliwy dzięki cichemu przyzwoleniu ze strony innych partii konserwatywnych w Europejskiej Partii Ludowej (EPL) w Parlamencie Europejskim. "EPL, a zwłaszcza jej największa grupa narodowa, czyli niemiecka chadecja, potrzebuje głosu przedstawicieli Fideszu i nie chce ryzykować, że większość w PE mogłaby przesunąć się na stronę socjalistów. Krótko mówiąc, EPL ochrania Orbana z czystego egoizmu, więc słaba krytyka z jej strony jest niewiarygodna" - wskazuje komentator DW.
W ocenie Wagenera wybory parlamentarne na Węgrzech jak żadne inne głosowanie w najnowszej historii mniejszych państw UE wpłynie na relacje między wschodem i zachodem Europy, a "częściowy brak zrozumienia między starą i nową UE jest bardzo problematyczny", komplikując i tak złożoną sytuację.
"Wschodnie kraje (UE) zwyczajnie nie w są w stanie zrozumieć ducha wielokulturowości w zachodniej UE, a co dopiero ją zaakceptować. Zachód uważa (z kolei), że partia Fidesz Orbana i PiS (Jarosława) Kaczyńskiego to po prostu prawicowi populiści oraz niewychowani, niewdzięczni beneficjenci UE" - pisze Wagener.
Jego zdaniem "UE, jeśli chce przezwyciężyć swój wewnętrzny kryzys, będzie musiała nauczyć się rozumieć". "Rozumieć, że niedawna historia (...) wygląda diametralnie różnie na Wschodzie i Zachodzie. Że Polska, Węgry czy Serbia mocniej skłaniają się ku autorytarnemu stylowi rządów, bo ludzie pamiętają go jeszcze z czasów ZSRR".
Powrót takiej polityki można według Wagenera wytłumaczyć "utratą tożsamości narodowo-państwowej ze względów ideologicznych", która trwała do 1989 roku. "Wydaje się, że ludzie na Wschodzie chcą odzyskać poczucie posiadania ojczyzny, nim będą gotowi dać się wchłonąć unijnej wspólnocie. Z kolei jednym z (możliwych) wyjaśnień defensywnego podejścia (tych krajów) do uchodźców (...) może być zwykły brak doświadczenia w kontaktach z obcokrajowcami. Ludziom wychowanym zupełnie inaczej niż ich rówieśnicy w Monachium, Kopenhadze czy Lyonie nie podoba się Zachód zalecający im polityczną poprawność" - zauważa komentator.
Z drugiej jednak strony - podkreśla - "umowa to umowa", zarówno Węgry, jak i Polska świadomie przystąpiły do UE, z czym wiążą się zobowiązania. "Być może wciąż jeszcze jest czas na mediację. (Jednak) później muszą obowiązywać te same zasady, co w piłce nożnej: za brzydki faul przysługuje czerwona kartka" - konkluduje Wagener.