Położenie geopolityczne i historyczne Węgier, przy zastosowaniu umiejętnej polityki historycznej i odpowiednim wsparciu kulturowych mitów, pozwala łączyć dwa zupełnie skrajne światy. Prowadzić politykę, w której uzasadnienie zyskuje współpraca tak z Zachodem, jak i ze Wschodem.
Współczesne Węgry, budując swoją tożsamość, integrują różne elementy swojego pochodzenia. Ten "kulturalny tygiel' umyka klasycznym podziałom Wschód – Zachód, jest także bardzo wygodny, bowiem w zależności od potrzeb można akcentować, że oto raz nie jesteśmy rozumiani przez Zachód, a innym razem przez Wschód. Owa tożsamość i kulturowe oparcie pozwala węgierskiej dyplomacji na tworzenie sojuszy ponad geopolitycznymi podziałami, przerzucając pomost pomiędzy Wschodem a Zachodem – Unią Europejską a Azją. "Jesteśmy jedynym krajem, który zrozumie wszystkich" – zdają się mówić dzisiejsze Węgry.
We wrześniu 2013 r. węgierska polityka zagraniczna przyjęła doktrynę "Otwarcia na Wschód". W jej myśl państwo postanowiło zintensyfikować poszukiwania strategicznych partnerów w tej części świata. Oficjalnie po to, by trzecia część eksportu Węgier mogła trafiać do Turcji, Indii, Korei, Tajlandii, państw arabskich, bałkańskich czy Chin.
Ale nie tylko cele gospodarcze zbliżają Węgry ze Wschodem, a dobre relacje z Rosją czy Turcją nie polegają jedynie na fascynacji Węgrów wszechwładzą Władimira Putina czy Recepa Tayyipa Erdoğana. Kraje te łączą przecież kultura i pochodzenie. Ta pierwsza jest – przynajmniej w teorii – niepolityczna.
Reklama