Lada dzień unijny trybunał w Luksemburgu otrzyma wniosek KE dotyczący Polski. Ustawa o Sądzie Najwyższym już od dawna znajduje się na celowniku Brukseli. Komisja zgłaszała dotychczas zastrzeżenia co do zapisów obniżających wiek emerytalny sędziów z 70 do 65 lat, które jej zdaniem naruszają zasadę nieusuwalności sędziów. Ponieważ argumenty polskiego rządu nie przekonały KE, postanowiła zaskarżyć ustawę do Trybunału Sprawiedliwości UE. Co więcej, Komisja prosi trybunał, aby zajął się sprawą jak najszybciej, a także żeby zamroził działanie ustawy. Do orzekania mogliby wtedy wrócić sędziowie odesłani w stan spoczynku przez Prawo i Sprawiedliwość.
Gdyby forsowane przez PiS przepisy o wieku emerytalnym zastosować do Trybunału Sprawiedliwości UE, to musiałaby stamtąd odejść ponad połowa sędziów. 15 z 28 zasiadających tam prawników ma bowiem więcej niż 65 lat. Najstarszym członkiem TSUE jest Włoch Antonio Tizzano, który ma 78 lat; najmłodszym z "emerytów" jest Duńczyk Lars Bay Larsen, który obchodził 65. urodziny 8 czerwca. Co więcej, w przyszłym roku do tego grona dołączą dwie kolejne osoby, w tym kluczowy w tym momencie dla Polski przewodniczący Koen Lenaerts (ur. w 1954). 65. rok życia przekroczyło również 6 z 11 rzeczników generalnych, którzy przed rozpatrzeniem spraw przez skład sędziowski wydają na ich temat opinię.
Czy trybunał przychyli się do próśb Komisji w sprawie Polski, zależy od przewodniczącego Lenaertsa. Wszystko wskazuje na to, że tak będzie - uważa prof. Robert Grzeszczak z Uniwersytetu Warszawskiego. Jak jednak podkreśla, w Luksemburgu nie ma sformalizowanej procedury opisującej punkt po punkcie sposób postępowania z wnioskami KE. Oznacza to, że prezes może postanowić o zastosowaniu środków tymczasowych w takim zakresie, w jakim wnioskuje o to Komisja. Ale może dodać jeszcze swoje. Prezes ma tu dużą władzę. Swoją decyzję może podjąć już w kilka dni po wpłynięciu skargi, ale ma też możliwość wezwania do wysłuchania stron, co opóźni jego decyzję - mówi ekspert.
Na razie polski rząd nie ustosunkowuje się do działań Komisji. Na wczorajszej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki powiedział, że jeszcze nie zapoznał się z treścią wniosków do trybunału. My cały czas toczymy dialog, ale - jak widać - Komisja Europejska zdecydowała się na wykonanie pewnego kroku, który ten dialog do pewnego stopnia urywa czy może mocno go urywa – stwierdził szef rządu.
Reklama
Jeśli Lenaerts podejmie decyzję o zamrożeniu ustawy bądź niektórych jej przepisów (czyli zastosuje tzw. środek tymczasowy – sięga się po niego, jeśli rozpatrywanie sprawy w zwykłym trybie niesie ze sobą zagrożenie zajścia nieodwracalnych szkód), Polska będzie się musiała do niego zastosować.
Co, jeśli tego nie zrobi? Już nam groziły wysokie kary w przypadku Puszczy Białowieskiej, ale sprawa nie była tak oczywista. Gdy do TSUE trafił wniosek w tej sprawie wraz z wnioskiem o zastosowanie środka tymczasowego, Luksemburg nakazał wstrzymanie wycinki, ale władze w Warszawie początkowo nie chciały się do niego zastosować. Jak mówi prof. Grzeszczak, był to precedens. Wielokrotnie zdarzało się, że państwa nie wykonywały wyroków, ale do środka tymczasowego stosowały się zawsze. Polska jako pierwsza się z tego nakazu wyłamała, dlatego TSUE postanowił pogrozić Warszawie karami, które do tej pory były przewidywane tylko za niewykonywanie ostatecznego wyroku. W ocenie eksperta nie było do końca oczywiste, czy trybunał takie kary może zastosować w przypadku niezastosowania środka tymczasowego.
Na pewno jednak Polsce grożą kary za niewykonanie wyroku. Szkody mogą być już nieodwracalne. Wyrok najszybciej będzie jednak za rok, potem kolejnych kilka miesięcy może potrwać, zanim KE dojdzie do wniosku, że nasz kraj nie stosuje się do wyroku. Sprawa może się więc zakończyć karami dopiero za dwa lata – uważa Grzeszczak.