Kurz od wielu lat znajduje się w centrum austriackiej polityki. W poświęconych mu tekstach obok nazwiska najczęściej pada przymiotnik "najmłodszy". Polityk Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP) już jako 23-latek pełnił funkcję sekretarza stanu, a w wieku 27 lat objął austriacki resort dyplomacji.
Od roku Kurz sprawuje najważniejszą funkcję polityczną w kraju. Stanowisko kanclerza objął po udanej kampanii, w której ÖVP zdecydowało się nawet na usunięcie partyjnej nazwy z kart wyborczych. Głosujący w wyborach parlamentarnych, które odbyły się w październiku 2017 r., oddawali głos po prostu na "listę Kurza". Chadecy zdobyli 31,5 proc. głosów i po dwóch miesiącach negocjacji ogłosili utworzenie koalicji ze skrajnie prawicową Wolnościową Partią Austrii (FPÖ), która w wyborach dostała 26 proc. głosów.
To właśnie z powodu aliansu z radykalną prawicą do Kurza, którego wcześniej nazywano "cudownym dzieckiem", przylgnął nowy przydomek – "Schweigekanzler" (milczący kanclerz). Termin, który opisuje umiejętność szefa rządu do udzielania wymijających wypowiedzi i jego bierność wobec ekscesów koalicjantów, został wybrany słowem roku przez Towarzystwo Języka Niemieckiego w Austrii. Ale nie po raz pierwszy nazywa się tak lidera chadecji. W 2005 r. pierwszym "milczącym kanclerzem" obwołano Wolfganga Schüssela, również polityka Partii Ludowej. Także wtedy krytyka dotyczyła tolerowania skrajnej prawicy, z którą chadecy tworzyli koalicję.
W ubiegłej dekadzie rządzona przez Jörga Haidera FPÖ miała fatalną opinię w Europie. Partii wytykano neofaszystowskie korzenie, a jej członków krytykowano za rasistowskie i antysemickie wypowiedzi. Sam udział FPÖ w austriackim rządzie doprowadził w 2000 r. do nałożenia unijnych sankcji na Austrię i zamrożenia stosunków dyplomatycznych z Wiedniem. Ale po tym, jak 18 grudnia 2017 r. zaprzysiężono gabinet Kurza, w którego skład weszli polityczni kontynuatorzy Haidera, nikt w UE nie namawiał do sankcji wobec Austrii.
Reklama
FPÖ dba, aby Austria pozostała bliskim sojusznikiem Rosji
FPÖ, jak wiele skrajnie prawicowych partii w Europie w ostatniej dekadzie, zrezygnowała z rasistowskich haseł, wyrzuciła polityków oskarżanych o antysemityzm ze swoich szeregów i skupiła się na krytyce migracji. A w tym punkcie Kurz okazał się właściwym partnerem do wspólnych rozmów. Obecny kanclerz jeszcze jako minister spraw zagranicznych ostro wypowiadał się na temat polityki otwartych drzwi Angeli Merkel. Krytykował jej decyzję z 2015 r. o otwarciu granic dla napływających z Węgier uchodźców, czego konsekwencją jest trwający do dziś kryzys migracyjny. Gdy Kurz odwiedzał Niemcy, to najczęściej publicznie pokazywał się w towarzystwie politycznych przeciwników niemieckiej kanclerz.
W Austrii zamieszkałej przez 8,7 mln osób obcokrajowcy stanowią ponad 15 proc. Liczną grupę stanowią muzułmanie, których liczbę szacuje się na 700 tys. Kurz w trakcie kampanii atakował radykalnych wyznawców islamu i fundamentalizm niektórych imamów. Zapowiedział ostrzejszą politykę wobec tych, którzy mieszkając w Austrii, nie integrują się. Jednak po przejęciu władzy politykę dotyczącą spraw tożsamościowych i wywołującą spory kulturowe oddał koalicjantom z FPÖ.
To politycy tej partii z ich liderem Heinzem-Christianem Strache na czele, regularnie krytykują migrantów. Z inicjatywy FPÖ w październiku wprowadzono zakaz noszenia chust przez dziewczynki w przedszkolach. A rządzący debatują nad kolejnym przepisem, który podobny zakaz wprowadzi w szkołach podstawowych. W tej sprawie koalicja nie musi obawiać się większych protestów. W sondażu przeprowadzonym przez austriacki tygodnik "Profil" 80 proc. respondentów uznało zakaz za słuszny.
W krytyce migracji obok Strachego, który w rządzie pełni funkcję wicekanclerza, wyspecjalizował się także Herbert Kickl, minister spraw wewnętrznych (również z ramienia FPÖ). To on firmował proces wyjścia Austrii ze Światowego Paktu ws. Migracji, dokumentu przygotowanego pod egidą ONZ. Kickl stał się wrogiem numer jeden krajowych mediów po tym, kiedy z austriackiego MSW wyciekł e-mail, w którym ministerstwo zwraca się do jednostek policji o ograniczenie dostępu do informacji wybranym gazetom o profilu liberalnym.
FPÖ dba również, żeby Austria pozostała najbliższym sojusznikiem Rosji w Europie. Wicekanclerz Strache wielokrotnie nawoływał do zniesienia unijnych sankcji wobec Kremla. Jego partyjny zastępca Johann Gudenus był obserwatorem sfingowanego referendum na Krymie po tym, jak ukraiński półwysep anektowali Rosjanie. Władimir Putin gościł nawet na ślubie Karin Kneissl, która ze wskazania FPÖ objęła resort dyplomacji. Prezydent Rosji nie tylko przyjechał z kwiatami i w akompaniamencie kozackiego chóru, ale i zatańczył z panną młodą, co szybko trafiło na czołówki światowych portali. Powiązania austriacko-rosyjskie mają mocne podstawy gospodarcze. Austriacki koncern OMV należy do konsorcjum, które na dnie Bałtyku buduje gazociąg Nord Stream 2.
Sebastian Kurz przez pierwszy rok koalicyjnych rządów nie odnosił się do głośnych i kontrowersyjnych działań partnerów z FPÖ. Przeciwnie – konsekwentnie podkreśla jedność i harmonię, która panuje w jego gabinecie. Oddając krzykliwe tematy koalicyjnym partnerom, Kurz i chadeccy ministrowie skupiają się na pragmatycznej części rządów. Wedle życzeń elektoratu odciążają przedsiębiorców oraz uszczuplają ofertę socjalną państwa.
Jednocześnie młody i retorycznie utalentowany Kurz dba o dobrze wyeksponowaną obecność Austrii na scenie międzynarodowej. Jak wskazuje Oliver Rathkolb, historyk z Uniwersytetu Wiedeńskiego i znawca najnowszej historii Austrii, ta międzynarodowa popularność kanclerza bardzo się Austriakom podoba. Wzrost zainteresowania ich krajem działa stymulująco na społeczeństwo, które 100 lat po rozpadzie Austro-Węgier wciąż tęskni za wielkością – twierdzi historyk w wywiadzie dla niemieckiego dziennika "Süddeutsche Zeitung".
Rządzącym nie brakuje również krytyków. Co czwartek w centrum Wiednia spotykają się protestujący przeciwko skrętowi na prawo. Ale kilkutysięczny tłum nie jest siłą, która może zaszkodzić rządom Kurza. W ostatnich sondażach Austriacka Partia Ludowa uzyskała 35 proc. poparcia. To wynik o kilka punktów lepszy niż ten uzyskany w wyborach. Dokładnie tyle też stracili jego skrajni koalicjanci z FPÖ. Wygląda więc na to, że taktyka na "milczącego kanclerza" przynosi Kurzowi same korzyści.