"Japonia potrzebuje silnego przywódcy. Zrobię wszystko, żeby wygrać" - mówił wczoraj Taro Aso, dotychczasowy szef dyplomacji.
Po rezygnacji w ubiegły wtorek niepopularnego premiera Shinzo Abego, stał się on jednym z dwójki głównych kandydatów na jego następcę. Sygnał do startu jako pierwsi dali mu tokijscy maklerzy, którzy zaczęli skupywać akcje firm związanych z mangą, czyli japońskim komiksem. 66-letni polityk jest bowiem zagorzałym zwolennikiem tej formy kultury.
Taro Aso, który przyznaje, że czyta od 10 do 20 komiksów tygodniowo, w swoim kraju nie jest wyjątkiem. Niemal połowa wszystkich książek i czasopism wydawanych w Japonii to manga.
"Wychodzą komiksy wszelkich gatunków, dla ludzi w każdym wieku. Taro Aso może na przykład czytywać serie z gatunku political fiction" - opowiada DZIENNIKOWI Aleksandra Watanuki, wydawca mangi. I dodaje, że komiksy przyczyniły się także do upadku rządu Shinzo Abego.
"Wśród licznych nadużyć zdymisjonowanego gabinetu wykrytych przez japońską prasę były także nadmierne wydatki właśnie na mangę" - mówi.
Jako wielki zwolennik mangi Aso dał się poznać rok temu, kiedy o przywództwo nad główną siłą polityczną Japonii, Partią Liberalno-Demokratyczną, walczył z Abem. Kampanię rozpoczął w Akihabarze, tokijskiej dzielnicy elektroniki i komiksów. - Wasza subkultura stała się oknem na Japonię w innych krajach Azji - kokietował otaku, czyli fanów komiksów i filmów animowanych.
Chociaż znany z nacjonalistycznych poglądów i ciętego języka Aso ostatecznie przegrał bój o przywództwo, został szefem dyplomacji. Pod jego rządami resort wydawał informacyjny komiks dla młodzieży, a na jednej z konferencji poświęconej broni atomowej podwładni Japończyka rozdawali cudzoziemcom "Bosonogiego Gena" - słynny komiks o Hiroszimie, narysowany przez człowieka, który ocalał z wybuchu bomby atomowej.
W tym roku Aso powołał do życia Międzynarodową Nagrodę Mangi. Mają ją dostawać zagraniczni rysownicy, którzy uprawiają japońską szkołę komiksu. W ten sposób polityk chce wzmocnić rosnącą od kilku lat popularność japońskiej popkultury na świecie.
"Dzięki temu, że ludzie za granicą polubili nasze komiksy i filmy animowane, japońska polityka zagraniczna jest lepiej odbierana - tłumaczył wielokrotnie Aso.
"On jest żywym ucieleśnieniem popularnej w Tokio politologicznej szkoły, według której kultura jest równie ważna, jak silna gospodarka" - mówi DZIENNIK brytyjski japonista Christopher Hood.
Patronem tej szkoły jest amerykański politolog Joseph Nye, który w latach 80. pisał, że Hollywood i amerykański styl życia są dla potęgi USA nie mniej ważne niż silna armia. Nye ukuł termin "soft power" (miękka potęga), który dziś robi furorę nie tylko w Japonii, ale na całym Dalekim Wschodzie. W myśl tej koncepcji rząd Korei Południowej popiera twórców gier komputerowych, a Chińczycy uważają, że ich "soft power" to model rozwoju - dyktatura plus wolny rynek, atrakcyjny dla części państw trzeciego świata.
Niestety, w weekend nadzieje wydawców mangi nieco osłabły, bo okazało się, że Aso ma poważnego przeciwnika - Yasuo Fukudę. Ten 71-letni polityk był szefem gabinetu u dwóch japońskich premierów i dzięki biegłości w zakulisowych rozgrywkach zdołał zgromadzić większe poparcie w szeregach Partii Liberalno-Demokratycznej.
Wczoraj rano Aso przyznał, że może przegrać, ale wieczorem zapewniał, że będzie walczyć do końca, czyli do partyjnego głosowania 23 września. I nawet jeśli wygra Fukuda, to niewykluczone, że Aso pozostanie na stanowisku ministra spraw zagranicznych. A wówczas będzie kontynuował "mangową dyplomację".