To kolejny krok amsterdamskich radców wymierzony w seksbiznes, mimo że w Holandii prostytucja jest od siedmiu lat legalna. "Jednak od 2000 r. sytuacja się zmieniła. Wtedy ustawa była przygotowana z myślą o niezależnych prostytutkach, a dziś widzimy tam handel kobietami, wykorzystywanie ich i wszelkiego rodzaju działalność przestępczą" - wyjaśnia burmistrz Amsterdamu Job Cohen.

W listopadzie władze miasta odebrały licencje 33 domom publicznym, które podejrzewano o pranie brudnych pieniędzy i handlowanie narkotykami. Jednak ich właściciele zaskarżyli tę decyzję do sądu i wygrali. Teraz miasto postanowiło rozwiązać problem w inny sposób.

Zgodnie z zawartą w czwartek umową, agencja nieruchomości NV Stadsgoed odkupi za 25 milionów euro 18 nieruchomości od miejscowego potentata seksbiznesu Charlesa Geertsa. Jednak po przebranżowieniu kamienice stracą na wartości, dlatego władze Amsterdamu zapłacą NV Stadsgoed rekompensatę w wysokości 15 milionów euro.

W sprzedanych kamienicach znajduje się 51 witryn, czyli jedna trzecia wszystkich w De Wallen, jednak władze Amsterdamu nie obawiają się, by to negatywnie odbiło się na dochodach z turystów. "W większości to osoby, które zwykle spacerują po dzielnicy z drinkiem w ręku i nigdy nie siadają w barach i restauracjach. Zresztą, co jest ważniejsze: atrakcja turystyczna czy kobiety, które są ofiarami współczesnego niewolnictwa?" - mówi agencji AFP Lodewijk Asscher z rady miejskiej Amsterdamu.

Ale umowa nie wszystkim się podoba. Protestują przeciw niej same prostytutki. "Uważamy, że mniej wystaw oznacza więcej wykorzystywania kobiet. Jeśli zostaną one zamknięte, spora część prostytucji zejdzie do podziemia i będzie poza jakąkolwiek kontrolą" - mówi DZIENNIKOWI Sieke Altink ze związku zawodowego sektora usług seksualnych De Rode Draad. "Władze powinny walczyć z sutenerami, a nie osobami, które wynajmują lokale dziewczynom" - przekonuje.

Prostytutki z De Wallen pracują na własny rachunek. Za wynajmowanie witryny, w której stoją, i przyległego pokoju płacą około 100 euro za noc. Dla właścicieli kamienic to intratny interes, bo w jednym oknie stoją zazwyczaj dwie, trzy kobiety.