"Po pokonaniu kalifatu ISIS wycofałem większość naszych wojsk z Syrii. Pozwólmy Syrii i Assadowi chronić Kurdów i walczyć z Turcją o ich ziemię" - napisał Donald Trump na Twitterze. "Zapytałem moich generałów, dlaczego mamy walczyć za Syrię i Assada, by chronić kraj naszych wrogów? Każdy, kto chce pomóc Syrii ochronie Kurdów, jest dla mnie O.K. Nie jest ważne, czy to Rosja, Chiny, czy Napoleon Bonaparte. Mam nadzieję, że im się uda, a my jesteśmy 7000 mil od nich" - dodał amerykański prezydent.
"Kurdowie mogą wypuszczać niektórych z nich, żeby nas zaangażować. Łatwo będzie ich złapać Turcji i Europejskim Krajom, skąd wielu pochodzi, ale muszą się śpieszyć" - głosi wpis prezydenta. W następnym tweecie Trump oznajmił: "Ci sami ludzie, którzy wpakowali nas na Bliski Wschód chcą, żebyśmy tam zostali!". A w kolejnym oznajmił: "Nie będziemy się pakować w następną wojnę między narodami, które walczą ze sobą od 200 lat. Europa miała szanse, aby dostać swoich więźniów z IS, ale nie chciała (pokrywać) kosztów. +Niech USA zapłacą+, powiedzieli...".
Prezydent odniósł się w pierwszym wpisie do informacji o tym, że w niedzielę z obozu Ajn Issa na północy Syrii uciekło blisko 800 osób - w dużej mierze należących do rodzin bojowników IS. Zaatakowano strażników, a następnie - jak podało Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka - strażnicy w ogóle uciekli, ponieważ w ucieczce więźniom pomogli walczący u boku Turków rebelianci z syryjskich formacji opozycyjnych.
Następny tweet Trumpa jest reakcją na krytykowanie jego decyzji o wycofaniu z północnej Syrii amerykańskiego kontyngentu. Od kilku dni Trump broni się przed zarzutami, że porzucił sojuszników USA, argumentując, że obecność amerykańskich wojsk na Bliskim Wschodzie była wielkim błędem. W niedzielę Trump napisał na Twitterze: "Bardzo mądrze jest nie być zaangażowanym w intensywne walki wzdłuż tureckiej granicy. Ci, którzy omyłkowo wpakowali nas w Wojny na Bliskim Wschodzie, nadal pchają nas do walki. Czemu nie poproszą po prostu o Wypowiedzenie Wojny?"
Rebelianci z syryjskich formacji opozycyjnych, które walczyły wcześniej przeciw siłom wiernym prezydentowi Syrii Baszarowi el-Asadowi, są szkoleni i finansowani przez Ankarę i walczą u boku tureckich wojsk. Kurdowie z syryjskich milicji Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) ogłosili, że walka z bojownikami IS oraz pilnowanie więźniów, którzy należeli do tej organizacji nie jest ich priorytetem, ponieważ walczą z inwazją Turcji i "jej najemników", czyli dawnej opozycji, wśród której było wielu ekstremistów.
Poniedziałek to piąty dzień ofensywy Turcji przeciwko YPG na północnym wschodzie Syrii. Ankara uważa te formacje za terrorystów, stoją one jednak na czele Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), które odegrały decydującą rolę w pokonaniu IS w Syrii, jako główny sojusznik USA w regionie; SDF kontrolują większość północnych terenów tego kraju. Ofensywa ruszyła po ogłoszeniu przez prezydenta Trumpa decyzji o wycofaniu żołnierzy amerykańskich z północnej Syrii. Kurdowie, gdy Waszyngton nie zareagował na ich wezwania o pomoc i zamknięcie przestrzeni powietrznej na Syrią dla tureckiego lotnictwa, zawarli w niedzielę porozumienie z rządem Syrii, który wysłał im na pomoc regularną armię.