Według tej analizy, konserwatyści w wyznaczonych na 12 grudnia wyborach zdobędą 349 mandatów, co oznaczałoby wzrost o 51 w stosunku do stanu posiadania w momencie rozwiązania Izby Gmin. Od czasu poprzednich wyborów w czerwcu 2017 r. konserwatyści tworzyli rząd mniejszościowy, jednak wskutek przejęcia władzy w partii przez Borisa Johnsona w lipcu tego roku, z ich klubu odeszło bądź zostało wyrzuconych kilkunastu posłów, w efekcie czego skuteczne sprawowanie władzy stało się w praktyce niemożliwe. Natomiast główna siła opozycji - Partia Pracy - straci 31 mandatów i będzie ich miała 213.
Wybory powinny być też sukcesem dla Szkockiej Partii Narodowej, która odzyska większość z utraconych przed dwoma laty mandatów i mając ich łącznie 49 ugruntuje swoją pozycję jako trzecie co do wielkości ugrupowanie w Izbie Gmin. Da to też jej nowe argumenty na rzecz ponownego referendum w sprawie niepodległości Szkocji.
Gorszą informacją dla Partii Konserwatywnej jest to, że do parlamentu może nie wejść kilku czołowych zwolenników brexitu. Niemal przesadzone jest, że wybory w swoim okręgu przegra wiceminister środowiska i były kandydat na burmistrza Londynu Zac Goldsmith. Ale poważnie zagrożeni są też minister spraw zagranicznych Dominic Raab, były lider partii Ian Duncan Smith oraz Steve Baker, szef European Reseach Group, partyjnej frakcji zwolenników twardego brexitu. Wszyscy trzej albo mają minimalną przewagę, albo mogą przegrać, jeśli wyborcy pozostałych partii zagłosują taktycznie na tego kandydata, który ma największą szansę na pokonanie konserwatysty.
Co więcej, nawet premier Johnson nie może być pewien zwycięstwa w swoim okręgu Uxbridge and South Ruislip. Według sondaży, ma wprawdzie 16-punktową przewagę, ale w przypadku dużej mobilizacji i taktycznego głosowania zwolenników pozostałych partii, wynik może być otwartą sprawą.